wtorek, 13 czerwca 2017

41 ROTOR rajd - niedojechany...

Dzień dobry!

Rajd zaczął się intensywnymi emocjami już w środę gdy dowiedziałem się, że pierwszy etap rajdu jest w piątek rano. Na szczęście udało się zorganizować nocleg i zaraz po pracy ruszyliśmy do Gniezna po chłopaków z ClassiC Gniezno.
O 16 przed znaną zachodnią restauracją spotkaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku Włocławka.


Pogoda świetna, motocykle szły jak kuny i pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy sobie w Kruszwicy pod mysią wieżą.


Kolejny przystanek przy pomniku w Płowcach.



Cały czas szło pięknie i szczęśliwie dotarliśmy do Rypina do restauracji Pod Jastrzębiem na ciastka i kawę aby mieć siłę pokonać ostatni odcinek trasy "na strzała".



Dalej już tylko nocna jazda aby jak najszybciej dotrzeć do ośrodka gdzie spaliśmy. Udało się około północy.


Dzień 1

O poranku wybraliśmy się do bazy gdzie był start. Wzięliśmy numery startowe i czekaliśmy na odprawę. Trasa miała mieć 160 km i 9 PKC co bardzo nas ucieszyło gdyż była szansa "się najeździć".




Tutaj też mogła by się zakończyć moja relacja z racji nieszczęśliwego wypadku, który wystąpił na trasie. Na 26 kilometrze ojciec złamał obojczyk i byłem z nim oraz Kasią - którą serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy - w szpitalu.
Mechanizm wypadku był trywialny. Zbyt szybko jechał w grząskim piasku i się wywrócił gdy pchany wahacz SHL złapał piach.
W międzyczasie jak jeszcze jechaliśmy to pojawił się błąd w itinerze w 4 punkcie ale to z perspektywy czasu nieistotne. 



W związku z tym nie opowiem jakie były konkurencje albo jaka była trasa - a znając Warmię na pewno była świetna!
Ludzie się zjeżdżali z trasy a ja oglądałem motocykle.





Oczywiście kontynuowaliśmy dzień przy integracji i opowiadaniu o wypadku.

Dzień 2

Także dzień rajdowy. Pobrałem sam itiner i ruszyłem z chłopakami na trasę do lotniska gdzie odbywała się konkurencja sprawnościowa, konkurs urody oraz wyścigi na 400 metrów.


Tutaj nie wykazałem się już chęcią uczestnictwa i w ramach wolnego czasu z Oskarem pojechaliśmy do Olsztyna odwiedzić Piotrka, który trochę po pięknym Olsztynie nas oprowadził.







Po powrocie do bazy dowiedzieliśmy się, że Leszek próbował swoich sił w tych iście amerykańskich wyścigach lecz nie za bardzo poszło...
W bazie po powrocie była jeszcze konkurencja slalomu na czas miedzy drzewami gdzie całe szczęście nie wziąłem udziału widząc jak koncertowo rozbija się wózki i niszczy skrzynie biegów.


W tym czasie ojciec był świadkiem zmiany szprych w WSK.



Później tradycyjnie rozdanie nagród i bal komandorski na którym nie zostaliśmy.
Ojciec otrzymał nagrodę pocieszenia dla pechowca rajdu. Nagrody jednak nie odebrał z racji przyjazdu Wiktora który zabrał go busem do Wągrowca.






Dzień 3

Nie za wcześnie rano pobudeczka i czas w drogę po spakowaniu motocykli.



Droga wiodła głównie bezdrożami i bocznymi drogami na których mogliśmy podziwiać piękno wsi Kujawskich oraz Warmińskich przez ponad 120 km, aż do przystanku w Rypienie na stacji. Musieliśmy tam zatankować Pandemonium i odsunąć wózek od Junaka który zjadł przez cały wyjazd oponę.


Do tego szybka kawa i przystanek na zamku Golubskim.



Droga nie była wprost do Gniezna bo dalej jechaliśmy przez Chełmżę i Ostromecko do Bydgoszczy.
Chcieliśmy w tym mieście wojewódzkim zjeść obiad, co się nie udało ze względu na ogrom ludzi w knajpach.
Za to rozrywki dostarczyła Honda w której stacyjka odmówiła posłuszeństwa i trzeba było na krótko spinaczem spiąć.
Chciałem zrobić zdjęcie ale Leszek tak szybko taśmą owijał, że nie zdążyłem.


Pozostała tylko stacja i droga do Damasławka gdzie mieliśmy się rozdzielić.


Ogółem przejechaliśmy ponad 900 km a Pannonia przytarła się tylko 3 razy.
Mimo nieukończenia wyścigu ojciec był 14 a ja 15 w klasyfikacji MPPZ w Olsztynku.
Dziękujemy wszystkim którzy nam pomogli w tym trudnym rajdzie.