poniedziałek, 23 lipca 2018

IV runda MPPZ by Płocczanie

   Cześć!

   Dopiero co ROTOR się skończył a tu już kolejne zmagania sportowe. Jak każdy weekend w tym roku i ten miał być bardzo napięty czasowo. Wiedziałem, że takie warunki nie sprzyjają jeżdżeniu. Liczyłem za to na ekstra organizację i ośrodek.

1. Czwartek
   
   Tradycyjnie, już po pracy, w pośpiechu zapakowałem busa i wyjechaliśmy. Jadąc autem nic się ciekawego nie wydarzyło poza ulewami, bardzo liczyliśmy, że nie będziemy musieli jeździć w deszczu.



2. Piątek

   Zapowiadał się ciężko... Ale tak zapowiada się każda perspektywa kicania Szkaradą po lesie i bezdrożach. Miska olejowa jest tak nisko... No ale wio!
   Standardowo dostaliśmy pakiet zawodnika: numerek, blaszkę, smycz z identyfikatorem, czarny kubek, itinerer.
   Tego dnia ruszyliśmy pod koniec stawki razem z chłopakami z Gniezna, którzy dojechali "dżankersami" tego dnia.
   Jazda była bardzo orzeźwiająca. Tylko kilka minut w czasie całej trasy padało, poza tym świeciło lekkie słoneczko przysłaniane chmurami. Podjęliśmy dobrą decyzję, by nie ubierać się w stroje wodoodporne, gdyż szybko pęd suszył człowieka.



   Trasa przewidywała 136 km oraz kilka punktów sprawdzających wiedzę, technikę jazdy i sprawność zawodników.
   Wszystkie slalomy wspominam jako trudne, ale nie były one nie do pokonania. Ciekawą rzeczą było oznaczenie na instrukcjach przejazdu innymi kolorami słupków mijanych lewą i prawą stroną. Przydatna koncepcja. Na trasie wszystkie słupki były oczywiście jednego koloru.



   W porze obiadowej trafiliśmy na rynek w Gąbinie, gdzie wielkim zaskoczeniem okazał się  lokalny włodarz w roli konfernsjera. Poza poczęstunkiem, odbyła się tam próba sprawnościowa, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia z uwagi na poziom niebezpieczeństwa.  Niby nic trudnego wyjąć mokrego mopa z wiadra i przerzucić go przez oponę wiszącą na około 180 cm nad ziemią, ale nie w trakcie jazdy... Łatwo było stracić kontrolę nad motocyklem podnosząc mopa do góry na taką wysokość, jednocześnie celując w pochylnię, która była tuż dalej. Na szczęście zawodnikom, których przejazd widziałem, nic się nie stało.



   Po tych przygodach pojechaliśmy na stację benzynową, gdzie główny sponsor fundował paliwo za 30 PLN. Wyjeżdżając ze stacji dowiedzieliśmy się, że odcinek do następnego punktu na itinererze jest nieprzejezdny z nieznanych mi powodów. Pojechaliśmy więc do miejscowości, gdzie miał się on znajdować. Oczywiście Jacek powiedział nam gdzie to jest i przy drobnej pomocy mapy trafiliśmy bez problemu. W tym też miejscu, jak się później okazało, zaprzepaściłem szansę na wysokie miejsce w klasyfikacji. Lokalizacją próby był skansen osadnictwa olenderskiego, który jest jeszcze w trakcie budowy. Zadaniem było ważenie ziemniaków starą wagą (bardzo dużo emocji wzbudzała ta zabawa). Później się okazało, że w kościele opodal był jeszcze test z miar i wag, ponadto wpisywano czas wyjazdu. O przeoczeniu dowiedziałem się przy następnym punkcie kontroli czasu i już nie chciało nam się wracać do skansenu. Zaowocowało to 20 punktami karnymi i stratą dobrego miejsca... Błąd...




   W kolejnym punkcie był pomiar ciśnienia w kołach (trzeba było oszacować jakie masz, następnie to weryfikowali) oraz czasowa próba podjazdu na wzniesienie. Czas na pewno miałem okrutny, gdyż ledwie pokonywałem dziury na tym odcinku piłując na "jedynce".


   Mimo własnej głupoty to był fajny dzień rajdowania, zakończył się ciekawymi dyskusjami, o których opowiem w dalszej części wpisu.

3. Sobota


   Dzień w którym musiałem opuścić rajd przed 13, zatem bardzo się ze wszystkim spieszyłem. Z tego względu mój obraz może być niepełny i nieobiektywny, za co serdecznie przepraszam.
   Po śniadaniu oczom wszystkich pokazało się niebo, które nie wróżyło niczego poza deszczem i to w dużych ilościach. Ale co to dla wytrawnych motocyklistów, jakimi są weteraniarze? Nic! Dlatego chyba wszyscy przystąpili do konkurencji.



   Na trasie zatrzymywaliśmy się na testy i slalomy. Trasa prowadziła finalnie na Płocki rynek, gdzie zastał nas deszcz. Prawdopodobnie był on też sprawcą niskiej frekwencji wśród publiczności.
   Na rynku jeździliśmy slalom z cylindrem na głowie i białym szalikiem na szyi. Cylinder był zdecydowanie najlepszym elementem tej konkurencji z racji mojej słabości do kapeluszy.  




   Objechałem jako pierwszy i szybko ulotniłem się do bazy. Po drodze, jakieś 400m od celu, miałem awarie układu zapłonowego. Z uwagi na brak czasu na naprawę, szybko załadowałem motocykl na busa i uciekłem.

4. Podsumowanie

   Miałem bardzo duże oczekiwania odnośnie tego rajdu i generalnie zostały one zaspokojone! Poza zbyt małym parkingiem w bazie rajdu. Wydostanie busa z końca parkingu zajęło mi prawie dwie godziny przestawiania motocykli i innych samochodów.
   Wracając do dyskusji, które były prowadzone wieczorem. Jak wszyscy wiedzą środowisko ludzi pojawiających się na rajdach jest dosyć konserwatywne jeśli chodzi o skład osobowy. Zatem cieszymy się, kiedy widzimy kogoś nowego i zaczyna jeździć miarę regularnie. Dlatego śmiało mogę powiedzieć, że rajdy są organizowane przez znajomych dla znajomych. W takim środowisku rodzą się ciekawe przemyślenia. Spośród wszystkich, które można było usłyszeć, utkwiło mi w głowie stwierdzenie, że rajdy już nudzą. Od pewnego czasu również mam takie wrażenie. Jeżdżę coraz częściej dla znajomych a zdobywanie punktów jest pomału smutną "koniecznością". Rajdowanie ma taki a nie inny charakter i trudno zmienić kompletnie koncepcję, aby stało się czymś zupełnie innym. Moim rozwiązaniem byłoby więcej jazdy a mniej punktów przystankowych. 140 km w 8 godzin z powodu przystanków potrafi zmęczyć psychicznie człowieka. Ale to tylko moja wizja... Mam nadzieję, że pobudzi to dyskusję o kształcie tego, czym się zajmujemy.
   Wracając do rzeczy przyjemnych: rajd był świetny i chętnie wrócę za rok!


2 komentarze:

  1. "Spośród wszystkich, które można było usłyszeć, utkwiło mi w głowie stwierdzenie, że rajdy już nudzą. Od pewnego czasu również mam takie wrażenie. Jeżdżę coraz częściej dla znajomych a zdobywanie punktów jest pomału smutną "koniecznością". Rajdowanie ma taki a nie inny charakter i trudno zmienić kompletnie koncepcję, aby stało się czymś zupełnie innym. "

    No właśnie. Na Rotorze byłem dwa razy, ale kiedy dotarło do mnie, że większą frajdę sprawił mi dojazd i powrót (a mam tam z Dolnego Śląska ok. 450km (i ani kilometra mój motór nie zrobił jeszcze na nie własnych kółkach), dałem sobie spokój.

    Czytam (z doskoku) Twojego bloga i zadaję sobie pytanie: Cy naprawdę jazda w chomącie daje tyle satysfakcji? Motocykl to nie jest zwierzę stadne - gdy to zrozumiesz, wróci satysfakcja z jazdy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że dopiero odpisuję ale nie miałem okazji wcześniej się za to zabrać. To nie jest jazda w chomącie. To są rajdy. One są czymś innym niż podróż motocyklem "gdziekolwiek" samotnie. Sprawia radość zabawa rajdowa tak samo jak wycieczka przed siebie.

    OdpowiedzUsuń