Cześć!
Dopiero co ROTOR się skończył a tu już kolejne zmagania sportowe.
Jak każdy weekend w tym roku i ten miał być bardzo napięty czasowo. Wiedziałem,
że takie warunki nie sprzyjają jeżdżeniu. Liczyłem za to na ekstra organizację
i ośrodek.
1. Czwartek
Tradycyjnie, już po pracy, w pośpiechu zapakowałem
busa i wyjechaliśmy. Jadąc autem nic się ciekawego nie wydarzyło poza ulewami,
bardzo liczyliśmy, że nie będziemy musieli jeździć w deszczu.
2. Piątek
Zapowiadał się ciężko... Ale tak zapowiada się każda
perspektywa kicania Szkaradą po lesie i bezdrożach. Miska olejowa jest tak
nisko... No ale wio!
Standardowo dostaliśmy pakiet zawodnika: numerek,
blaszkę, smycz z identyfikatorem, czarny kubek, itinerer.
Tego dnia ruszyliśmy pod koniec stawki razem z
chłopakami z Gniezna, którzy dojechali "dżankersami" tego dnia.
Jazda była bardzo orzeźwiająca. Tylko kilka minut w
czasie całej trasy padało, poza tym świeciło lekkie słoneczko przysłaniane
chmurami. Podjęliśmy dobrą decyzję, by nie ubierać się w stroje wodoodporne,
gdyż szybko pęd suszył człowieka.
Trasa przewidywała 136 km oraz kilka punktów
sprawdzających wiedzę, technikę jazdy i sprawność zawodników.
Wszystkie slalomy wspominam jako trudne, ale nie
były one nie do pokonania. Ciekawą rzeczą było oznaczenie na instrukcjach
przejazdu innymi kolorami słupków mijanych lewą i prawą stroną. Przydatna koncepcja.
Na trasie wszystkie słupki były oczywiście jednego koloru.
W porze obiadowej trafiliśmy na rynek w Gąbinie,
gdzie wielkim zaskoczeniem okazał się
lokalny włodarz w roli konfernsjera. Poza poczęstunkiem, odbyła się tam
próba sprawnościowa, która wzbudziła we mnie mieszane uczucia z uwagi na poziom
niebezpieczeństwa. Niby nic trudnego
wyjąć mokrego mopa z wiadra i przerzucić go przez oponę wiszącą na około 180 cm
nad ziemią, ale nie w trakcie jazdy... Łatwo było stracić kontrolę nad
motocyklem podnosząc mopa do góry na taką wysokość, jednocześnie celując w
pochylnię, która była tuż dalej. Na szczęście zawodnikom, których przejazd
widziałem, nic się nie stało.
Po tych przygodach pojechaliśmy na stację benzynową,
gdzie główny sponsor fundował paliwo za 30 PLN. Wyjeżdżając ze stacji
dowiedzieliśmy się, że odcinek do następnego punktu na itinererze jest
nieprzejezdny z nieznanych mi powodów. Pojechaliśmy więc do miejscowości, gdzie
miał się on znajdować. Oczywiście
Jacek powiedział nam gdzie to jest i przy drobnej pomocy mapy trafiliśmy bez
problemu. W tym też miejscu, jak się później okazało, zaprzepaściłem
szansę na wysokie miejsce w klasyfikacji. Lokalizacją próby był skansen
osadnictwa olenderskiego, który jest jeszcze w trakcie budowy. Zadaniem było
ważenie ziemniaków starą wagą (bardzo dużo emocji wzbudzała ta zabawa). Później
się okazało, że w kościele opodal był jeszcze test z miar i wag, ponadto
wpisywano czas wyjazdu. O przeoczeniu dowiedziałem się przy następnym punkcie
kontroli czasu i już nie chciało nam się wracać do skansenu. Zaowocowało to 20
punktami karnymi i stratą dobrego miejsca... Błąd...
W kolejnym punkcie był pomiar ciśnienia w kołach (trzeba
było oszacować jakie masz, następnie to weryfikowali) oraz czasowa próba
podjazdu na wzniesienie. Czas na pewno miałem okrutny, gdyż ledwie pokonywałem
dziury na tym odcinku piłując na "jedynce".
Mimo własnej głupoty to był fajny dzień rajdowania,
zakończył się ciekawymi dyskusjami, o których opowiem w dalszej części wpisu.
3. Sobota
Dzień w którym musiałem opuścić rajd przed 13, zatem
bardzo się ze wszystkim spieszyłem. Z tego względu mój obraz może być niepełny
i nieobiektywny, za co serdecznie przepraszam.
Po śniadaniu oczom wszystkich pokazało się niebo,
które nie wróżyło niczego poza deszczem i to w dużych ilościach. Ale co to dla
wytrawnych motocyklistów, jakimi są weteraniarze? Nic! Dlatego chyba wszyscy
przystąpili do konkurencji.
Na trasie zatrzymywaliśmy się na testy i slalomy.
Trasa prowadziła finalnie na Płocki rynek, gdzie zastał nas deszcz.
Prawdopodobnie był on też sprawcą niskiej frekwencji wśród publiczności.
Na rynku jeździliśmy slalom z cylindrem na głowie i
białym szalikiem na szyi. Cylinder był zdecydowanie najlepszym elementem tej
konkurencji z racji mojej słabości do kapeluszy.
Objechałem jako pierwszy i szybko ulotniłem się do bazy. Po drodze, jakieś 400m od celu, miałem awarie układu zapłonowego. Z uwagi na brak czasu na naprawę, szybko załadowałem motocykl na busa i uciekłem.
Objechałem jako pierwszy i szybko ulotniłem się do bazy. Po drodze, jakieś 400m od celu, miałem awarie układu zapłonowego. Z uwagi na brak czasu na naprawę, szybko załadowałem motocykl na busa i uciekłem.
4. Podsumowanie
Miałem bardzo duże oczekiwania odnośnie tego rajdu i
generalnie zostały one zaspokojone! Poza zbyt małym parkingiem w bazie rajdu.
Wydostanie busa z końca parkingu zajęło mi prawie dwie godziny przestawiania
motocykli i innych samochodów.
Wracając do dyskusji, które były prowadzone
wieczorem. Jak wszyscy wiedzą środowisko ludzi pojawiających się na rajdach
jest dosyć konserwatywne jeśli chodzi o skład osobowy. Zatem cieszymy się,
kiedy widzimy kogoś nowego i zaczyna jeździć miarę regularnie. Dlatego śmiało
mogę powiedzieć, że rajdy są organizowane przez znajomych dla znajomych. W
takim środowisku rodzą się ciekawe przemyślenia. Spośród wszystkich, które
można było usłyszeć, utkwiło mi w głowie stwierdzenie, że rajdy już nudzą. Od
pewnego czasu również mam takie wrażenie. Jeżdżę coraz częściej dla znajomych a
zdobywanie punktów jest pomału smutną "koniecznością". Rajdowanie ma
taki a nie inny charakter i trudno zmienić kompletnie koncepcję, aby stało się czymś
zupełnie innym. Moim rozwiązaniem byłoby więcej jazdy a mniej punktów
przystankowych. 140 km w 8 godzin z powodu przystanków potrafi zmęczyć
psychicznie człowieka. Ale to tylko moja wizja... Mam nadzieję, że pobudzi to
dyskusję o kształcie tego, czym się zajmujemy.
"Spośród wszystkich, które można było usłyszeć, utkwiło mi w głowie stwierdzenie, że rajdy już nudzą. Od pewnego czasu również mam takie wrażenie. Jeżdżę coraz częściej dla znajomych a zdobywanie punktów jest pomału smutną "koniecznością". Rajdowanie ma taki a nie inny charakter i trudno zmienić kompletnie koncepcję, aby stało się czymś zupełnie innym. "
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Na Rotorze byłem dwa razy, ale kiedy dotarło do mnie, że większą frajdę sprawił mi dojazd i powrót (a mam tam z Dolnego Śląska ok. 450km (i ani kilometra mój motór nie zrobił jeszcze na nie własnych kółkach), dałem sobie spokój.
Czytam (z doskoku) Twojego bloga i zadaję sobie pytanie: Cy naprawdę jazda w chomącie daje tyle satysfakcji? Motocykl to nie jest zwierzę stadne - gdy to zrozumiesz, wróci satysfakcja z jazdy. :)
Przepraszam, że dopiero odpisuję ale nie miałem okazji wcześniej się za to zabrać. To nie jest jazda w chomącie. To są rajdy. One są czymś innym niż podróż motocyklem "gdziekolwiek" samotnie. Sprawia radość zabawa rajdowa tak samo jak wycieczka przed siebie.
OdpowiedzUsuń