Rajd na który czekałem prawie dwa lata jednocześnie słysząc o nim wiele złego. No ale przecież góry... widoki, zakręty, zjazdy i podjazdy, swąd palonych hamulców i umierających sprzęgieł. Przecież to musi się udać.
Zobaczmy!
1. Czwartek
W tym roku schemat podróży niestety jest cały czas taki sam. Ciągły pęd i bus wypchany motocyklami.
Pomijając błądzenie po województwie Opolskim z powodu zablokowanej "11", udało nam się we względnej zgodzie dotrzeć późnym wieczorem do bazy rajdu.
Na miejscu zobaczyliśmy właściwie same znajome twarze. Zapowiadające kameralny rajd w doborowym towarzystwie.
2. Piątek
W tym miejscu zaczyna się wiele rzeczy, które są dość zaskakujące jeśli chodzi o rajdowy "standard".
Pierwszą z nich jest godzina wyjazdu na trasę. 12! Niby fajnie bo człowiek się wyśpi, zje śniadanie, wypije spokojnie kawę. Szkoda tylko, że wszystko to zdąży się zrobić do 10 a później nie ma co robić.
Tuż za bramą, a raczej za stawkiem czekała nas pierwsza konkurencja sprawnościowa. Wolna jazda z pochylnią. Ciekawe urozmaicenie tej prostej z punktu widzenia kibica konkurencji.
Dalej tego dnia ważna była już chyba tylko trasa. Zjazdy, podjazdy, słońce i piękne widoki. Miałem wrażenie, że konkurencje tylko mi przeszkadzają w tym nowym dla mnie jako motocyklisty środowisku.
Trasa wiodła pół na pół przez Polskę i Czechy.
Jednym Czeskim przystankiem był Jabłonków. Jest to najbardziej na wschód wysunięte miasto naszych południowych sąsiadów. Na rynku Czesi zapewnili poczęstunek oraz konkurencję polegającą na obieraniu jabłek na czas.
Dalej jeszcze kawałek przez Czechy i wróciliśmy do Polski. Jechaliśmy dość stałą grupą, którą prowadził Marcin z Gośką.
Dzięki nim pierwszy raz od dawna mogłem sobie pozwolić na zupełnie bezrefleksyjną jazdę bez patrzenia w itinerer. Tempo mieliśmy tak dobre, że nawet podjazdy na których redukowałem do "jedyny" jakoś specjalnie nas nie spowalniały. Chociaż zdarzył się jeden podjazd gdzie z naprzeciwka wyłonił się bus i bałem się, że jeśli się zatrzymam to dalej będę musiał prowadzić motocykl obok siebie.
Przez takie właśnie sytuacje dopędzając różne grupki czuć było swąd sprzęgieł i hamulców.
Następnym przystankiem był rynek/promenada w Wiśle gdzie wśród tłumu ludzi odbyła się próba sprawnościowa.
Jadąc beztrosko nagle zobaczyłem znajomy parking za stawkiem przy bazie rajdu. Czekała nas kolejna próba sprawnościowa, która zakończyła pierwszy dzień rajdu.
W sumie tego dnia pokonaliśmy 100 urokliwych kilometrów. Zdecydowanie zbyt szybkich kilometrów... Szybkich myślę tutaj o subiektywnym i obiektywnym upływie czasu jaki minął pokonując je.
Ciekawostką i rzeczą wartą zapamiętania jest jedyna awaria która wydarzyła się tego dnia. Rozkręcił się tłumik w Simsonie. Spowodowało to zapłon spalin na jego powierzchni i zmianę koloru na fioletowy. Dokładnie taki sam jak na kolanku gdy mamy zbyt opóźniony zapłon.
W czasie wieczornej integracji bohaterami też były tłumiki i zapłony. Tym razem jednak sprawdzane było, który z motocykli strzela w tłumik. Nie muszę chyba tłumaczyć, że pochwały zbierały te które strzelały!Na miejscu zobaczyliśmy właściwie same znajome twarze. Zapowiadające kameralny rajd w doborowym towarzystwie.
2. Piątek
W tym miejscu zaczyna się wiele rzeczy, które są dość zaskakujące jeśli chodzi o rajdowy "standard".
Pierwszą z nich jest godzina wyjazdu na trasę. 12! Niby fajnie bo człowiek się wyśpi, zje śniadanie, wypije spokojnie kawę. Szkoda tylko, że wszystko to zdąży się zrobić do 10 a później nie ma co robić.
Tuż za bramą, a raczej za stawkiem czekała nas pierwsza konkurencja sprawnościowa. Wolna jazda z pochylnią. Ciekawe urozmaicenie tej prostej z punktu widzenia kibica konkurencji.
Dalej tego dnia ważna była już chyba tylko trasa. Zjazdy, podjazdy, słońce i piękne widoki. Miałem wrażenie, że konkurencje tylko mi przeszkadzają w tym nowym dla mnie jako motocyklisty środowisku.
Trasa wiodła pół na pół przez Polskę i Czechy.
Jednym Czeskim przystankiem był Jabłonków. Jest to najbardziej na wschód wysunięte miasto naszych południowych sąsiadów. Na rynku Czesi zapewnili poczęstunek oraz konkurencję polegającą na obieraniu jabłek na czas.
Dalej jeszcze kawałek przez Czechy i wróciliśmy do Polski. Jechaliśmy dość stałą grupą, którą prowadził Marcin z Gośką.
Dzięki nim pierwszy raz od dawna mogłem sobie pozwolić na zupełnie bezrefleksyjną jazdę bez patrzenia w itinerer. Tempo mieliśmy tak dobre, że nawet podjazdy na których redukowałem do "jedyny" jakoś specjalnie nas nie spowalniały. Chociaż zdarzył się jeden podjazd gdzie z naprzeciwka wyłonił się bus i bałem się, że jeśli się zatrzymam to dalej będę musiał prowadzić motocykl obok siebie.
Przez takie właśnie sytuacje dopędzając różne grupki czuć było swąd sprzęgieł i hamulców.
Następnym przystankiem był rynek/promenada w Wiśle gdzie wśród tłumu ludzi odbyła się próba sprawnościowa.
Jadąc beztrosko nagle zobaczyłem znajomy parking za stawkiem przy bazie rajdu. Czekała nas kolejna próba sprawnościowa, która zakończyła pierwszy dzień rajdu.
W sumie tego dnia pokonaliśmy 100 urokliwych kilometrów. Zdecydowanie zbyt szybkich kilometrów... Szybkich myślę tutaj o subiektywnym i obiektywnym upływie czasu jaki minął pokonując je.
Ciekawostką i rzeczą wartą zapamiętania jest jedyna awaria która wydarzyła się tego dnia. Rozkręcił się tłumik w Simsonie. Spowodowało to zapłon spalin na jego powierzchni i zmianę koloru na fioletowy. Dokładnie taki sam jak na kolanku gdy mamy zbyt opóźniony zapłon.
3. Sobota
Rozpoczęta zmianą dętki w SHLce.
Dzień dla sponsorów i włodarzy. Nie mógł się zacząć inaczej niż startem z Cieszyńskiego rynku. Niestety na odprawie po raz kolejny wypłynęły informacje, że jakiegoś punktu nie ma, lub został przesunięty albo będzie jeśli znajdą kogoś kto go obsłuży.
Ale nie narzekaliśmy, wykonaliśmy próbę sprawnościową i za strzelającym Marcinem ruszyliśmy w 50 kilometrową przejażdżkę.
Trasa jak dnia wcześniejszego była niezwykle malownicza. Góry nigdy mnie nie zawodzą.
Nie zdziwicie się pewnie, że w czasie jazdy musieliśmy się zatrzymywać gdzie wyznaczył nam organizator. Jednym z takich miejsc był folwark w Kończycach Wielkich gdzie właściciele nie dostali potwierdzenia, że się tam pojawimy i nie przygotowali się na naszą wizytę. Na szczęście udało się zjeść pyszną jajecznicę bez pieczywa, które jeszcze nie dotarło na nadchodzące wesele. W folwarku były też testy z historii motoryzacji oraz przepisów ruchu drogowego.
Dalej trafiliśmy na ranczo Jacentego gdzie trzeba było rozpoznać jaki silnik posiadają wskazane motocykle. Widać było ogrom ciekawych maszyn który zgromadził w swoim obejściu. Patrząc na nie można stwierdzić, że jest to złomowisko ale wprawne oko widzi potencjał drzemiący w maszynach tam zgromadzonych.
Dzień drugi kończyliśmy na rynku w Cieszynie gdzie odbywał się konkurs elegancji i kolejna próba sprawnościowa. Próba ta sprawiała wrażenie wymyślonej na poczekaniu gdyż plan przejazdu był narysowany długopisem i występował tylko w jednym egzemplarzu.
Po konkursie elegancji w czasie którego zaczął padać deszcz pojechaliśmy szybko do bazy i w ostatniej chwili przed oberwaniem chmury włożyliśmy motocykle na busa. Torby pakowaliśmy już w pełnym deszczu.
W górach widok płynącej w dół wody i zbierającej się w najniższych miejscach jest niesamowity. Nigdy nie widziałem tylu pojazdów stojących w wodzie powyżej progów.
Rajd zakończyliśmy tak jak zaczęliśmy czyli w busie wypełnionym oparami benzyny.
4. Podsumowanie
Wszystko było szybko. Wyjazd z domu. Tempo nadawane przez Marcina. Konkurencje. I chyba organizacja rajdu też była "na szybko".
Jeżdżąc na rajdy zawsze obserwuję bardzo dokładnie to jak one wyglądają dla uczestnika oraz trochę jak wyglądają od zaplecza. Wiele razy pisałem, że potrzeba ludzi do tego aby zorganizować dobry rajd. Często niedostatki personelu można kompensować bardzo precyzyjną organizacją. Ale wiemy dobrze, że czynnik ludzki lub jakieś zdarzenie losowe mogą tę kruchą homeostazę zniszczyć.
Cieszyn był sprawnie przebiegającym rajdem z racji ograniczenia konkurencji i zadań. Brak personelu i brak perfekcyjnej organizacji wychodził jednak na każdym kroku.
Ten rajd pokazał też, że Komandor nie może być osobą od wszystkiego. Moim zdaniem każdy wycinek działalności rajdowej (baza, konkurencje, posiłki, lokacje w których się pojawiamy) powinien mieć swojego koordynatora który znał by swoją działkę perfekcyjnie i sprawnie rozwiązywał związane z nią problemy.
Czy wrócę na Cieszyński rajd? Pewnie tak. Lubię góry i ludzi z którymi się tam spotkałem. Organizacja musi się jednak trochę poprawić. Chociaż słyszałem, że była dużo lepsza niż rok temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz