środa, 20 lipca 2016

Rajd Rybnickiego Okręgu Wąglowego 2016

Wągrowiecc -> Rybnik 08.07-10-07.2016

W podróż wyruszyliśmy z tatą o 4:30 w piątek. Pogoda zapowiadała się super.
Pierwszym przystankiem były Pobiedziska skąd zabraliśmy Leszka na Junaku „przejściówce” oraz Irka z 12-letnim Maćkiem na Junaku M10.
Wszyscy w super nastrojach, pogoda sprzyjała, byliśmy pewni, że do Wrocławia dojedziemy, motocykle szły pięknie… aż „do” Środy Wielkopolskiej gdzie Pannonia złapała nagar i musiałem wymienić świecę. Szybka wymiana, stwierdzenie okraszone licznymi potaknięciami, że na pewno zbyt bogata mieszanka i wio w drogę.
Wjechaliśmy na „11” aby dotrzeć do Wrocławia przez Jarocin, Krotoszyn, Milicz i Trzebnicę. Jadąc „jedenastką” musieliśmy na chwilę zjechać na stację aby ustąpić miejsca sznurkowi ciężarówek za nami gdyż Pannonia z koszem nie chce jechać więcej niż 70 km/h. Kolejny przystanek zafundowaliśmy sobie tuż przed Krotoszynem. Szybka kawa i hot-dog i dalej w drogę.
Pogoda cały czas sprzyjała więc jechaliśmy zupełnie bez problemów. No może poza żarówkami które przepaliły się w Pannoni ale to nie wielki problem. Około 11 wjechaliśmy do Wrocławia. Odwiedziliśmy sklep „Pod WSKą” gdzie kupiłem brakujące żarówki i mniejszej średnicy dysze do gaźnika co by świece tyle nagaru nie zbierały. Kolejnym przystankiem w ramach zwiedzania Wrocławia była wizyta w warsztacie robiącym Cafe Racery „Unikat” (http://1of1.pl/motocykle/) . Kuba z Unikatu pokazał nam warsztat, poopowiadał o motocyklach które mają i robią oraz o tych co w przeszłości zrobili. My nacieszyliśmy oczy ich maszynami a oni widziałem podpatrywali nasze. Szczególnie Junaki wzbudziły ich zainteresowanie gdyż mieli jednego „na warsztacie” ale coś im nie szło uruchomienie go. Następnie pojechaliśmy na rynek Wrocławski na kawę.
Duże miasto nie było niestety tak zainteresowane naszymi maszynami jak prowincja.
Najstarsi uczestnicy naszej wyprawy mimo to byli zadowoleni.
W sumie 2h zwiedzania Wrocławia więc czas ruszać dalej.
Niestety nie było to zbyt daleko gdyż już na pierwszym skrzyżowaniu Pannonia zaczęła gubić obroty niskie i gasnąć. Z walką udało się dojechać na pętle Księże Małe gdzie się poddałem i doszliśmy do wniosku, że coś trzeba zrobić gdyż to nie podróż takim motocyklem.
Pomysłem na awarię był problem z prądem. Pierwszą ofiarą tego toku rozumowania stał się kondensator który był umieszczony w lampie a w ramach naprawy przemieściliśmy go bliżej magneta. Do tej naprawy użyliśmy patyczków od lodów które towarzyszyły mi aż do powrotu do Wągrowca.
Niestety nie za bardzo to pomogło więc przestawiliśmy zapłon do przodu co nie było takie proste gdyż aby to zrobić trzeba zdjąć magneto a ściągacza nie mieliśmy więc trzeba było prężyć kluczami i uderzać młotkiem (który całe szczęście miał Leszek) w wał. Po dwóch godzinach walki na przystanku raz ze zdejmowaniem kosza udało się doprowadzić motocykl do ładu pozwalającego na dalszą podróż.
Poza szybkim obiadem dojechaliśmy bez problemów do Opola gdzie w upale i korku Pannonia zaczęła mieć ogromnie wysokie obroty. Wyjechaliśmy z miasta i zatrzymaliśmy się na przystanku sprawdzić co jest i okazało się, że gaźnik jest gorący a silnik popada w samozapłon i nie gaśnie nawet po zdjęciu „fajki”. Stwierdziliśmy, że do Rybnika dam radę i najwyżej będę robił przystanki. Takowych były dwa po drodze i o 20 po prawie 16h jazdy udało się dojechać do ośrodka Sioło w Gaszowicach i wypić piwo zwycięstwa po prawie 470km podróży, no i oczywiście spotkać kolegów którzy się przylawetowali na miejsce zlotu.
Sobota była dniem rajdowym, który najlepiej zobrazują zdjęcia organizatorów: Galeria - Ostatni Mohikanie
Rajd był zorganizowany świetnie. Rano odprawa i rozdanie pakietów startowych w skład których wchodziły: naklejka z numerem załogi, breloczek rajdowy, mapka, instrukcja książeczkowa prób sprawnościowych, karta drogowa, legenda do mapy, długopis.  
Tradycyjnie SHLki trzymały się razem więc w składzie: Andrzej na Gazeli, Paweł na Gazeli, Marek z Kasią na M11 oraz ja z Klaudią w koszu wyruszyliśmy na rajd zgodnie z czasem odjazdu Marka co by mógł być pierwszy. Trasa okazała się równie malownicza co ze wzglądu na górki zabójcza dla mojego motocykla.
Pierwszym przystankiem była próba sprawnościowa w postaci slalomu gdzie poszło mi nie najgorzej (tak mi się wydaje) a Paweł jak zwykle był najszybszy mimo, że na drodze był kamień przed którym musiał hamować.
Końcem etapu drugiego była próba zręcznościowa polegająca na ułożeniu 11 tłoków jeden na drugim oraz odpowiedzeniu na trzy pytania z wiedzy o ruchu drogowym. Dowiedziałem się wtedy, że wioząc dziecko w koszu na autostradzie posiada się ograniczenie prędkości do 40.
3 etap kończył się na strzelnicy gdzie jak w każdym z punktów były napoje oraz chleb ze smalce. Strzelaliśmy z KBKSu. Każdy miał 5 strzałów z których 3 najlepsze liczyły się do punktacji.
Końcowym punktem rajdu był pokaz motocykli oraz poczęstunek w zabytkowej kopalni Ignacy gdzie odbywała się niepunktowana próba sprawnościowa oraz można było zwiedzić maszynownię kopalnianą.
Około 17 wróciliśmy do ośrodka gdzie w spokoju się integrowaliśmy. Niemoc Pannoni nie dawała jednak spokoju. Zaczęły się nawet licytacji w kwestii jej ceny po tym jak nie da rady w niedzielę wrócić na kołach do domu. Po kilku godzinach walki, milionie prób przestawiania zapłonu oraz gaźnika okazało się, że odpadł kabel od cewki zapłonowej i trzymał się tylko na izolacji. Dzięki uprzejmości Olka udało się go polutować i pozostało tylko czekać do rana na próbę generalną.
W niedzielę o 8 rano przegoniłem Pannonię po okolicy upewniając się, że jeździ i dołączyłem wózek.
Śniadanie, kawa i około 930 w drogę zostawiając Marka który liczył na to, że Pannonia pojedzie na jego przyczepce a on M11 wróci do Bydgoszczy.
Jako drogę powrotną wybraliśmy przejazd do Opola a potem na „jedenastkę” prosto do domu. Przed Opolem spotkaliśmy lokalnych fanów klasyków którzy jechali na niedzielny zlot gdzieś pod Namysłowem.
Droga szła wybornie poza drobną zmianą świecy w M10 oraz zgubieniu śruby od lampy w M07/M10 którą zastąpił śrubokręt.
Masa doświadczenia dała radę zmienić świecę.
Na obiad zatrzymaliśmy się przed Antoninem na rybę.
Na postoju w Jarocinie okazało się przypadkiem, że Leszek ma bardzo naciągnięty łańcuch w Junaku więc szybko to poprawiliśmy.
Jazda S11 motocyklem, który jedzie 70km/h oraz dostaje zadyszki przed każdą górką i w dodatku pod słońce nie należy do najprzyjemniejszych ale udało nam się dotrzeć do Pobiedzisk. Byliśmy bardzo szczęśliwi i zadowoleni z tego wyczynu. Najbardziej jestem dumny z Maćka który jest chyba jedynym 12-latkiem który wytrzymał w ciągu 3 dni około 1060km na motocyklu siedząc za ojcem.
Dziękuję chłopaki za super wyprawę oraz organizatorom za super zlot!
Z czystym sumieniem polecam rajd ROW i mam nadzieję, że zobaczymy się tam w przyszłym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz