wtorek, 4 września 2018

Motozłaz 2018


Relacja z Motozłazu

PROSZE NIE REGULOWAĆ MONITORA, TO NAPRAWDĘ RELACJA Z MOTOZŁAZU

Z dużym opóźnieniem spowodowanym nawarstwieniem różnych rzeczy zabrałem się za zredagowanie relacji z Motozłazu Lubartowskiego. Tym razem jednak nie jest ona autorstwem Pawła, który z pewnych względów nie pojawił się na rajdzie, więc jako dobry znajomy z klubu z Mińska Mazowieckiego zostałem poproszony o jej napisanie ;)
Motozłazu stałym zawodnikom startującym w Mistrzostwach Polski Pojazdów Zabytkowych na Motocyklach nie trzeba przedstawiać. Niesamowity klimat i atmosfera towarzysząca temu rajdowi jest niepowtarzalna i nie ma takiej drugiej imprezy w kalendarzu mistrzostw. Znany wszystkim staw przy samym ośrodku jest centrum rozrywki wszystkich rajdowiczów, a także miejscem relaksu i ochłody po ciężkich dniach zmagań podczas rajdu.

Na spotkanie zresztą ekipy wyruszyłem z Zielonki ok 9 w czwartek, oczywiście na kołach w strone Minska Mazowieciego, skąd z parkingu ruszaliśmy razem w stronę Firleja bocznymi drogami przez m.in. Stoczek Łukowski i Kock. Emzete w tym roku wyposażyłem w dedykowane do niej kufry polskiej produkcji kupione bardzo przypadkowo. Nie żałuje zakupu, bo świetnie się sprawdzają i są bardzo pojemne. Tak pojemne, że dostałem misję dostarczenia zregenerowanej prądnicy do Sokoła 600 którą bez problemu dopchnąłem do swoich bambetli


Na miejsce dojechaliśmy około godziny 14. Na miejscu oprócz nas spotkaliśmy trochę „Mohikanów”, wielu znajomych miało jeszcze dojechać. Po rozpakowaniu się i rozstawieniu namiotów i reszty „boxu mechaniczno-serwisowego” poszliśmy się zarejestrować do biura rajdu, które nie było jeszcze czynne kiedy przyjechaliśmy. Dla podkreślenia stulecia naszej niepodległości każdy z uczestników dostał biało czerwoną flagę którą miał przyczepić do motocykla. Uważam to za fajny element uczczenia tej ważnej rocznicy.
Po wszystkim ruszyliśmy nad wyżej wspomniane jezioro, lub jak twierdzą inni staw. Reszta dnia minęła upojnie i miło rozmawiając z nowo przybyłymi uczestnikami rajdu oraz oddając się relaksacji nad wodą.


Dzień I

Po pobudce ok 8:30 odbyła się krótka odprawa przed rajdowa, a której pokrótce wyjaśniono nam trasę i jej przebieg. Dostaliśmy materiały rajdowe i numery. Zawodnicy, jak to już się utrwaliło na Motozłazie byli wypuszczani według rocznika Motocykli. Rozwiązanie to ma swoje plusy i minusy, ale przede wszystkim zapobiega jeżdżenia zwartą grupą klubową, jeżeli roczniki motocykli są różne, więc teoretycznie wszyscy mają równe szanse i muszą polegać głównie na swoich umiejętnościach. Itinerer, podobnie jak na Rajdzie Magnet nie posiadał tzw. „kilometrówki”. Uważam ze dla tak leciwych maszyn, gdzie nie każda ma licznik bo były zwyczajnie go pozbawione, albo jeżeli już był to jego dokładność pozostawiała wiele do życzenia, szczególnie jeżeli chodzi o metry, takie rozwiązanie jest lepsze i likwiduje wiele pomyłek bo wtedy itinenerer jest dokładniejszy i skupiamy się na konkretnej sytuacji z kratki, a nie ile przejechaliśmy metrów
Pierwszy zawodnik wystartował punkt 9, kolejni w minutowych odstępach. Każdy uczestników miał określoną godzinę wyjazdu, której musiał pilnować, bo jeżeli wyjeżdżał później niż miał podane, to i tak miał wpisywaną godzinę ustaloną, a finalnie miał mniej czasu na ukończenie etapu.
Przewidziany dystans na pierwszy dzień rajdu liczył 120 km malowniczymi drogami Ziemi Lubelskiej. Na trasie czekały nas rożne próby sprawnościowe i oceny techniki jazdy, testy z przepisów ruchu drogowego,ale także pytania z wiedzy historycznej nie dotyczącej jednak motocykli. Należało przed rajdem przypomnieć sobie ważne wydarzenia z czasu odzyskania przez Polskę Niepodległości, czego ja nie zrobiłem i wszystkie odpowiedzi miałem błędne.
Jeżeli próby sprawnościowe i próby OTJ z rajdu Płockiego były zbyt trudne i czasem niebezpieczne, to dla równowagi na próbach które nas czekały można było odetchnąć z ulgą, gdyż były o wiele łatwiejsze i mniej skomplikowane. Może poza jedną która odbyła się na polnej drodze z wysypanymi rzadko kamykami. Gwałtowne zahamowanie przednim kołem gwarantowało glebę, o czym boleśnie przekonał się kolega „owiec”. Na szczęście jemu i maszynie nic się nie stało. Jak mówi stare powiedzenie „Jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz”. Na próbach nie spotkałem dużych kolejek, co oceniam za duży plus dla organizatorów, bo sam wiem że ciężko to uzyskać. Po raz pierwszy w tym roku udało mi się nie złapać żadnej taryfy ani punktów karnych, więc z każdą próbą moje szanse na przyzwoite miejsce rosły.
Pierwszy etap zakończyliśmy w Muzeum Henryka Sienkiewicza, gdzie pracownik Muzeum barwnie nam opowiadał o wbrew pozorom bardzo ciekawym i barwnym życiu Henryka Sienkiewicza. Każdy słuchał z uwagą, bo na zakończenie czekał nas test z tego czego się dowiedzieliśmy. Na przejechanie etapów mieliśmy określony czas, którego przekroczenie skutkowało punktami karnymi. Przyjazd wcześniejszy nie był punktowany karnie.
W Kocku już pod koniec trasy czekała nas „róża wiatrów” znana wszystkim startującym rok temu. Przez niektórych kochana, przez niektórych znienawidzona. Ja natomiast uważam, że takie elementy jazdy nawigacyjnej powinny być wdrażane powoli do mistrzostw dla motocykli, gdyż uczy nowych rzeczy i polepsza umiejętności. Na szczęście była o wiele łatwiejsza niż rok temu i trudniej było ją zepsuć. Rok temu położyłem ją totalnie, w tym roku poszło mi o wiele lepiej, lecz podniecony ze już dobrze idzie za bardzo się zamyśliłem i pod koniec nie uwzględniłem jednej sytuacji, która jeszcze wcześniej uwzględniałem i przejechałem ją dobrze. Koniec końców nie zebrałem tylko jednej pieczątki, więc za „różę” dostałem tylko jeden punkt karny, a nie jak rok temu 20 :D.
Po zakończeniu „róży wiatrów” został jeszcze krótki odcinek na którym nie było już nic specjalnego do zrobienia. Przyjechaliśmy na bazę rajdu, oddaliśmy karty drogowe. Pogoda dopisała aż nadto, rano było już tak ciepło, że wystartowałem bez kurtki i w cienkich długich spodniach. Mimo tego i tak było za gorąco. Tak samo jak większość udałem się nad jezioro, co było idealnym zwieńczeniem dnia. Ok 20 wywieszono wstępne wyniki. Po pierwszym dniu byłem 4.

Dzień II

Po wymagającym poprzednim dniu i wieczorze gdzie co po niektórzy mieli już co świętować pobudka i odprawa była nieco później. Trasa na ten dzień wynosiła ok 50km, więc była mniej wymagająca i bardziej relaksująca, przeznaczona bardziej na cieszenie się drogą. Tak jak rok temu jechaliśmy w stronę Ostrowa Lubelskiego. Wcześniej jednak czekała nas próba sprawnościowa przez Pałacem Sanguszków. Po skończonej probie kontynuowaliśmy podróż do Ostrowa, gdzie czekała nas próba OTJ i mały poczęstunek. Po zakończonej próbie otrzymaliśmy krótki itinerer który miał nas zaprowadzić na testy z historii motoryzacji. Bałem się go trochę, bo to zazwyczaj jest loteria, ale po zobaczeniu pytań pomyślałem o Pawle, bo dzięki niemu i Velocette odpowiedziałem na oba pytania dotyczące tego pojazdu poprawnie. Finalnie miałem tylko jeden błąd, co uznaje za dobry wynik.
Po rozwiązaniu testu wróciliśmy do Ostrowa, gdzie czekała na nas następna próba i konkurs elegancji. Próbę wykonałem znów bezbłędnie, a na konkursie zdobyłem uznanie Jury przebrany za robotnika z NRD. Po wszystkim ruszyliśmy w stronę Pałacu Sanguszków gdzie czekała nas ostatnia konkurencja OTJ polegająca na pobraniu piłeczki, przejechaniu slalomu i jej odłożenie. Po tym nastąpiło oddanie karty drogowej i czas na odpoczynek i posiłek.


Po zrobieniu jednego wielkiego zdjęcia pamiątkowego wszyscy wsiedliśmy na nasze stalowe rumaki i wróciliśmy na bazę rajdu. Tak jak poprzedniego dnia, wszyscy oddali się relaksowi i odświeżeniu w ciepłej wodzie Firleja i chłodnym napojom oczekując na wyniki rajdu.
Wstępne nieoficjalne wyniki były dla mnie bardzo dobre, zająłem 3 miejsce. Niestety moja radość nie potrwała długo, gdyż jednemu z zawodników wpisano złe punkty za karte oceny pojazdu, który zauważył to akurat ostatniego dnia. Niestety ten mały protest sprawił że spadłem o jedną lokatę, ale dalej bardzo się cieszyłem z wyniku.
Oprócz zdobytego 4 miejsca w klasie post 70 zdobyłem 2 miejsce w konkursie elegancji, co uważam za duży sukces. Po rozdaniu nagród odbył się bal komandorski, gdzie wszyscy jak zwykle bardzo dobrze się bawili, bo następnego wszyscy w smutku musieli się spakować i wrócić do rzeczywistości.


Powrót nie mógł się odbyć bez niespodzianek, akurat trafiliśmy na chwilowe załamanie pogody i zmokliśmy trochę, ale za chwile niebo się rozchmurzyło i szybko się wysuszyliśmy. Za Stoczkiem Łukowskim każdy z nas się pożegnał i koniec końców udał się w swoją stronę

Podsumowanie
Rajd był zorganizowany jak zwykle na najwyższym poziomie, na trasie i w itinererze nie było żadnych niespodzianek i przede wszystkim, co uważam za najważniejsze, bardzo dobrze się bawiłem i zobaczyłem nowe miejsca. Pytanie czy wrócę tu za rok jest zbędne, bo odpowiedz jest oczywista i nie może być inna niż twierdząca. Kto jeszcze nie był, niech żałuje i jak najszybciej przekona się że warto, bo jeżeli przyjedziesz tu raz, to z pewnością prędzej czy później tu wrócisz.



Relacja Adama z klubu Magnet. Dziękuję że chciałeś się podzielić swoimi wrażeniami ze wszystkimi czytającymi bloga.
Paweł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz