Cześć!
Już ostatnio ustaliliśmy, że każda przygoda ma swój początek. Ale czym jest przygoda? w mojej definicji, to wydarzenie, w trakcie trwania którego, nie ma czasu na spanie… Jeśli by ją przyjąć, to w żadnej przygodzie nie brałem udziału. Mimo to działo się sporo i było bardzo przyjemnie!
Czwartek, czwarteczek, czwartunio. Jakże przyjemny, gdy pakujesz busa będąc na urlopie a nie po nocce w pracy. Nigdzie się z Tatą nie spieszyliśmy tego dnia. Niby 550 km do celu, ale za to w większości autostradą lub jej namiastką. Kawki, herbatki, pakowanie i około 11 byliśmy w drodze. Cała droga to rozmowy o głupotach i życiu. Jedną z takich głupot było stwierdzenie, że w busie mniej czuć paliwo, bo nie jedzie z nami Gazela, lecz Junak. Tak sobie rozmawiając dotarliśmy około 18 na obiad do Ustronia. W oczekiwaniu na roladę, sprawdziliśmy mapy pewnego znanego dostawcy, które zakomunikowały, że do Istebnej nie ma sensu jechać przez Wisłę. Mimo dołożenia 20 km, szybciej będzie przez Czechy. Tak też zrobiliśmy i urokliwymi wąskimi dróżkami dotarliśmy do naszych południowych sąsiadów a w efekcie do bazy rajdu w Istebnej.
Baza rajdu… coraz częściej poruszany temat w kręgu uczestników. Jest to zazwyczaj agroturystyka; ośrodek kolonijny czy jakaś inna forma kempingu. W przeciwieństwie do rund samochodowych MPPZ warunki raczej niskiej jakości. Tym razem jednak domki zaskoczyły nas schludnością i ciepełkiem, które okazało się bardzo potrzebne, bo już o dwudziestej było 7 stopni na dworze. Przywitaliśmy się z głównym organizatorem - Jackiem - po czym poszliśmy sprawdzić kto z nami lub obok nas mieszka. Najbliższym sąsiadem okazał się miński Klub Magnet. Widząc ich flagi wiedziałem, że brzuch będzie mnie boleć od śmiechu a nie jedzenia czy napojów. Tradycyjnie podjęliśmy się integracji i omawianiu następnego dnia. Tutaj impreza przestaje spełniać dla mnie kryterium przygody, gdyż wyjątkowo wcześnie poszedłem spać. Cały rajd nastrajał mnie do wypoczynku.
Piątek zaczął się śniadaniem; pozyskiwaniem numerów startowych oraz deszczem. Fajną rzeczą była godzina wyjazdu tj. 12:00. Mimo wszystko przesunąłbym start na 11:00, gdyż od tej godziny ludzie snuli się po placu w oczekiwaniu, ale i tak lepsze to niż mordęga pobudki na odprawę o 8:00.
Postanowiliśmy z Tatą, że skoro nie mamy ze sobą nikogo do prowadzenia po trasie, to wyjedziemy na nią pierwsi i spokojnie ją pokonamy. Jazda we dwójkę gwarantowała nam sprawność udziału w próbach sprawnościowych oraz żwawe tempo przygotowań do odjazdu, więc wydawało się to bardzo dobrym pomysłem. Dodatkowo Junak nie jest objeżdżonym motocyklem, więc dobrze było mieć perspektywę dużej ilości wolnego czasu do ostatniego ruszającego zawodnika na wypadek gdyby coś się stało złego. Tego dnia na trasę wyruszyło 39 załóg.
Pierwsza próba sprawnościowa - slalom z elementem przewożenia przedmiotu między stojakami - była po 3 kilometrach, czyli w Istebnej. Szybko i sprawnie zrealizowaliśmy co trzeba i ruszyliśmy na podbój górskiej trasy. Niestety w deszczu… Całe szczęście dość ciepłym, gdyż wbrew głosowi rozsądku nie wziąłem przeciwdeszczowych spodni.
Po drobnej korekcie zapłonu Junak parł do przodu. Wyskakiwały biegi i trzeba je było ciągle trzymać nogą, ale jakoś szło. Jechaliśmy sobie mokrymi, krętymi, wąskimi asfaltami przyprószonymi kamyczkami, aż do kolejnego sprawdzenia naszych umiejętności prowadzenia motocykla. Polegało to na jak najszybszym pokonaniu wyznaczonej trasy. Gospodarzem tego wydarzenia był amfiteatr w Węgierskiej Górce. Wysuszyliśmy na karterach rękawiczki i dalej w drogę.
Kolejnym celem była Góra Żar! Miejsce niedostępne dla ruchu. Organizator postarał się o możliwość wjazdu, dzięki czemu mieliśmy okazję wtargać nasze maszyny po serpentynach do góry oraz zobaczyć elektrownie szczytowo-pompową. Bardzo ciekawa instalacja, polecam o niej doczytać. Góra Żar słynie też z pięknego widoku na Śląsk. Niestety tym razem pogoda pozwoliła nam zobaczyć tylko kilka najbliższych kilometrów. Przed wjazdem zatrzymaliśmy się obejrzeć zaporę w Międzybrodziu.
Widok i wjazd na górę zrekompensował nam odległość od domu oraz deszcz. Jednak góra ta rozpoczęła problemy z motocyklami. W czasie zjazdu BSA ni stąd ni zowąd dwukrotnie zgasła. Oczywiście sprawdziliśmy czy jest iskra, czy jest paliwo. Były, a motocykl nie zapalał. Chwila czekania i ruszył, jak gdyby nigdy nic. Zagadka się rozwiąże następnego dnia, cierpliwości.
Pompknęliśmy w dalszą drogę. Trochę męczyły nas korki na drogach, które przemierzaliśmy, ale poza remontowaną Wisłą były do zniesienia. Na obiad zatrzymaliśmy się w Szczyrku w bardzo przyjemnej kawiarni Bikej. Polecam gorąco! Pyszny żurek, kawa do żołądka i w drogę. Drogę, która cierpienie maszyn wynagradza widokami. Dodatkowo się rozpogodziło więc nawet spodnie trochę mi przeschły. Meandrując między dolinami wróciliśmy do Istebnej na kolejną próbę sprawnościową - kolejny slalom.
To był bardzo dobry dzień i piękna trasa. Trzeba jednak wrócić na chwilę na górę Żar. po powrocie okazało się, że popsula jeszcze dwa inne motocykle. Były to zaprzęgi. Jeden K750 a drugi NSU. W obu zmieliły się skrzynie biegów. W NSU z powodu obciążenia motocykla trzeba osobami i koszem a w K750 z powodu pękniętej linki sprzęgła. Żal mi było Marcina i Łukasza ale niestety takie rzeczy się zdarzają. W bazie naprawy przechodził tylko tatowy Junak. Chociaż opuszczenie iglicy to chyba nie naprawa a regulacja.
Pewnie nie pierwszy raz czytacie tego bloga więc wiecie, że dalszą część dnia poświęciliśmy na integrację.
Sobota przyszła do mnie po 9 godzinach snu. Piękne wakacje. Przyznać jednak muszę, że część zawodników musiała do wczesnych godzin porannych omawiać taktykę kolejnego dnia rajdowania, bo w ich oczach było widać zmęczenie. Na szczęście pogoda była słoneczna a trasa miała jedynie 60 km.
Znów pierwsi ruszyliśmy w drogę jednak po dojechaniu na pierwszy punkt, gdzie czekał nas prosty slalom. Po chwili dogoniła nas ekipa z Federacji Zmotoryzowanych. Zrobiliśmy co trzeba i dalej na trasę. Szkoda tylko, że po 400 metrach pomyliłem się i zaprowadziłem całą ekipę w miejsce, gdzie kończył się asfalt. Szybka nawrotka i po 2 kilometrach byliśmy już na dobrej drodze do kolejnego punktu jakim miało być muzeum “Rdzawe Diamenty” w Ustroniu. Po drodze jednak poza pięknymi widokami trzeba było się przebić przez remontowaną Wisłę. Dobrze, że jechałem solo przez co bez problemu wyprzedzaliśmy stojące samochody. Minęliśmy Wisłę i wjechaliśmy na bardzo wąską i stromą drogę. Podjazd nigdy problemem nie jest, ale gorzej ze zjazdem. Nie inaczej było tym razem. Już u samego dołu zgasł Junak. Zatrzymaliśmy się na poboczu i sprawdzamy czy jest iskra. Była ale przy okazji wyszedł na jaw inny problem. Śruby pokrywy zaworów się odkręciły i leżały na głowicy. Nie ma siły, trzeba to przykręcić. Zdejmujemy więc zbiornik, kanapę, skręcamy co trzeba i próbujemy zapalić. W tym czasie wyprzedzili nas wszyscy zawodnicy startujący tego dnia i z pierwszych zrobiliśmy się ostatnimi. Czasami warto wyjechać wcześniej. Wracając do motocykla- nie pali. Okazało się, że Tata nie ma paliwa. Całe szczęście mieliśmy butelkę 500 ml więc zaczęliśmy spuszczać z BSA. Do tego okoliczny mieszkaniec dał nam 2 litry paliwa z kosiarki i motocykl ożył. Całość trwała ponad 1,5 godziny! Tutaj też wyjaśniło się dlaczego BSA gasło poprzedniego dnia. W czasie zjazdu paliwo przelewało się na przód zbiornika i motocykl nie miał zasilania mimo, że paliwo było.
Na itinererze widzieliśmy, że dalej jest wjazd na Równice na której często bywamy motocyklami w lutym, więc darowaliśmy sobie. Pojechaliśmy na stację i do muzeum. Tam czekał na nas test z historii motoryzacji, przepisów ruchu drogowego, poczęstunek oraz ciekawa próba sprawnościowa. W goglach imitujących stan upojenia alkoholowego trzeba było przejechać motocyklem 3 metry. Tata zrobił 295cm a ja 280cm. Bardzo fajna zabawa!
Stamtąd udaliśmy się na ostatni etap trasy, który kończył się w bazie rajdu. Widoki i trasa były piękne! Między innymi z tego powodu warto wybrać się na rajd do Jacentego! W bazie czekał nas konkurs elegancji oraz pchanie beczki przed kołem motocykla na czas.
Jak nam poszło na rajdzie zapewne wiecie z poprzednich postów. Słowem podsumowania chciałbym pogratulować Jackowi i pozostałym osobom świetnej organizacji. Wspomnieć należy, że tych osób było chyba tylko 5. Wszystko pięknie zagrało i myślę, że wszyscy byli zadowoleni. Nawet jeśli nie ścigacie się w MPPZ to warto się pojawić, aby przejechać te piękne widokowe trasy.
Po ogłoszeniu wyników wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę do domu. Tak się kończy ta przygoda. Już nie mogę się doczekać kolejnych!