Wspominałem już na początku sezonu, że wystąpienie w
całej serii rund zaliczanych do Mistrzostw Polski Pojazdów Zabytkowych w klasie
motocykli urodziło się w mojej głowie nagle i pierwszy raz mimo odwiedzania
pojedynczych rund w latach wcześniejszych.
Od kilku dni zastanawiałem się co napisać w
podsumowaniu sezonu, którego w ogóle nie miałem zamiaru pisać gdyby nie
delikatna namowa czy raczej oczekiwania różnych osób, które spotykałem w
ostatnim czasie. Z przemyśleń wyniknęło, że nie chcę znów pisać o
poszczególnych rajdach porównując ich do innych gdyż nie o to chodzi. Owszem
chciałbym napisać o rzeczach, które gdzieś są fajne lub gorsze. Jest to
niezbędne aby nasza „zabawa” mogła się rozwijać. Głównym jednak tematem tego
drobnego reportażu zostaną ludzie. O dziwo nie motocykle, które mamy na co
dzień. Teoretycznie można w dzisiejszych czasach utrzymywać kontakt ze
wszystkimi na całym świecie w dowolnej chwili, lecz czy zastąpi to uściśnięcie
dłoni dawno nie widzianego znajomego? Dla mnie nie.
Sezon rajdowy dla nas (ojciec i ja) zaczął się
rajdem organizowanym przez ClassiC Gniezno, ale niestety nie jest to runda MPPZ
a bardzo bym chciał aby nią była. Brakuje rajdu w zachodniej Polsce a wszyscy
wiemy, że chętni do jazdy by byli.
Tydzień później pojawiliśmy się na I rundzie w
Mińsku Mazowieckim. Dosłownie chwilę wcześniej zorganizowałem wszystkie
dokumenty aby legalnie przystąpić do MPPZ dzięki pomocy Jacka z Automobilklubu
Bydgoskiego. Mimo całorocznej dyskusji nad tym jakie są Automobilkluby w Polsce
i które są „lepsze czy gorsze” to pamiętajmy, że chęć i dobra atmosfera
znacznie pomaga nawet jeśli nie ma środków finansowych, odpowiedniej wiedzy a
często też tradycji związanej z daną dziedziną motosportu. Wracając do rajdu to
pozwolił on nam na piękne rozpoczęcie sezonu. Jego techniczny wygląd i przebieg
możecie przeczytać w poście z maja a tutaj opowiem wam o ciekawej historii z
nim związanej. Zaczęła się ona bardzo niewinnie w czasie wybierania pokoju w
internacie gdzie mieliśmy nocować. Nocowaliśmy z Maciejem i jego synem
Mateuszem (na pewno ich kojarzycie… Maciej jeździ MZ z koszem a Mateusz
Komarkiem w stroju harcerza), nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że
rok wcześniej trochę się posprzeczaliśmy po rajdzie ROW i chcieliśmy rozładować
napięcie jak zwykle z ojcem idąc na żywioł. Cała sytuacja mnie bawi gdyż do
końca sezonu atmosfera z nimi była zawsze ekstra! Dzięki Maciejowi dowiedziałem
się co może się najlepszego przytrafić osobie na rynku w Rypinie… Autobus do
Brodnicy.
Kolejną miłą sytuacją było spotkanie w gronie organizatorów, kolegi,
który rok wcześniej jechał z nami w Łodzi SHLką na rejestracji KBR. Tutaj w tym
tekście zaczyna się drobny problem bo nie zawsze pamiętam imiona osób, które
opisuje i jak ich spotykam to są moimi kolegami z którymi zawsze świetnie
spędzam czas. Dlatego chciałbym prosić o wybaczenie już teraz i ew.
sprostowanie w komentarzach lub wiadomościach dotyczące moich „zapomnień” lub
„przekręceń”. W rajdzie jak to w rajdzie, moim zdaniem warto zwrócić uwagę na
to, że bazą jest miasto co ułatwia dostęp do gastronomii czy pozwala na
przemieszczanie się rajdu wśród ludzi
którzy widzą kawałek historii motoryzacji. W rajdzie tym zaznałem też smak busiarstwa które wyniknęło z braku czasu na przejazd
motocyklem….
ROTOR… jak wiecie skończył się złamaniem obojczyka z „mojej winy” bo jechałem za szybko koszem
przez piach… tak, tak… jeżdżąc z osobami
bardziej rozsądnymi niż ja tak to wychodzi. Może to brzmieć jak nabijanie się z
kogoś ale to dzięki Irkowi po tym jak ojciec wrócił busem z Wiktorem (dziękuję
jeszcze raz, że miałeś dla nas czas i chęci) wracałem z Olsztyna zupełnie
spokojny o to czy dojedziemy. Pisząc o powrocie skoro już o nim zacząłem muszę
przyznać się, że nie wiedziałem jak tymi małymi wsiami dojechać do Rypina i
jechałem nawigując na położenie słońca. Chociaż później fajnie było słyszeć
chyba od Leszka czy Oskara pochwałę za to jak ładnie prowadziłem do celu
zwiedzając okolicę na pograniczu Warmii i Kujaw. Ekipa chłopaków z Pobiedzisk
jest w ogóle świetna do jazdy. Mimo, że często muszę słuchać o motocyklach to
całość tworzy świetny mix, który mam nadzieję pozytywnie wpływa na wychowanie młodego
motocyklisty 11 letniego Maćka podróżującego w koszu Junaka. Wracając do
początku rajdu to ROTOR każdy musi zobaczyć chociaż raz w życiu. Jest to
ciekawy melanż ludzkiego „spędu” i elitarnej grupy ludzi bawiących się w
motocykle zabytkowe. Spęd jest tak duży, że aby mieszkać w ośrodku gdzie jest
baza rajdu trzeba się zapisać znacznie wcześniej. Tegoroczny rajd był 41. i
bardzo chciałem poznać kogoś kto był od początku wiedząc, że jest to prawie
niemożliwe aby ktoś taki się znalazł. Był jednak Roman z Chełmna! Nie był na
wszystkich ROTORach ale jego pierwszym był rajd numer 2. Roman jest jeźdźcem od
wielu lat i warto z nim usiąść do rozmowy, posłuchać o tym jak wyglądał ten
sport wiele lat temu i jak się zmieniał.
Czy
znów przyjadę na ROTOR? Na pewno. Chciałbym przejechać całą trasę jaką
przygotują gdyż bardzo lubię podróżować motocyklem po tamtych okolicach. Do
tego atmosfera w takim tłumie motocyklistów
jest unikatowa. Można też zrobić jak Paweł z podkarpacia, który
przyjechał lawetą i przejechał się Rusem nad morze z rodziną. Warmia i Mazury
to zdecydowanie dobry punkt wycieczkowy. Na sam koniec aby podkreślić istotność
tej osoby chciałbym wspomnieć Kaśkę, która woziła ojca po Olsztynie między
szpitalem a sklepami ortopedycznymi – dziękujemy i zapraszamy z mężem i
dzieciakami do Wągrowca!
III runda. Płock. Bogate miasto/gmina i taki też
jest rajd. Piękny ośrodek, super oprawa organizacyjna, tylko t-shirty rajdowe
słabe. Taki plastik przyklejony na koszulkę nie jest fajny w noszeniu.
Organizatorzy z rzeczy która mogłaby się przyjąć przygotowali odcinek trasy o
dwóch stopniach trudności. Jechałem tym lżejszym ale wielu było fanów tego
cięższego. Kto bywał w tym roku na MPPZ na pewno może wskazać jedną osobę która
musiała jechać cięższą trasą. Tak, dokładnie, Mateusz na Iron Headzie. Człowiek
którego bardzo nie słychać za to dobrze słychać jego motocykl kicający
wdzięcznie po górkach czy padoku wzbijając fontanny błota i piachu. W czasie
wcześniejszych rajdów było mi żal trochę jego motocykla ale przecież one do
tego służą. Motocykl nie jest dobrem pierwszej potrzeby i pewnie też nie
znajduje się w pierwszej 20, więc dlaczego mając go, nie bawić się nim? Dzięki
jego jeździe patrzę inaczej na Pandemonię.
Na pewno zastanawiacie się skąd Pandemonia. Zuby w
zeszłym roku użył tego określenia po raz pierwszy i bardzo mi się spodobało.
Jest to zresztą kolejna pozytywna postać MPPZ.
Jadąc samemu gdyż ojciec pomagał organizatorom
przykolegowałem się do ekipy z Olsztyna w której jeździ m.in. Szwagier, jest on
jedną z bardzo niewielu osób którym jadąc ufam na tyle, że nie patrzę na itiner czy w ogóle na zakręty i mapę.
Tomek, Jacek i inni organizatorzy spisali się świetnie i na pewno
odwiedzę wasz rajd za rok.
Motozłaz był chyba najbardziej wyczekiwanym przeze
mnie rajdem, sam nie wiem dlaczego. Pewnie dlatego, że lubię wycieczki a do
Lubartowa jest bardzo daleko z Wągrowca. Lubelszczyzna w moich rejonach jest
owiana pewną tajemniczością związaną z niewiedzą o tym regionie. W zeszłym roku
był tam Marek z Kasią i chwalili bardzo ten rajd. Często w tym roku brakowało
mi wspólnego rajdowania z Markiem i bardzo mnie cieszyło, że tam się spotkamy.
Po Płockim rajdzie wymagania akomodacyjne i żywieniowe zostały bardzo
rozbudzone a niestety Firlejowa rzeczywistość szybko je zweryfikowała. O ile
akomodacja była dobra to żywienie było złe. Nie jestem jakimś fanem jedzenia
czy kimś kto ma duże wymagania ale ku przestrodze dla organizatorów chciałbym
powiedzieć, że jedzenie smażone musi być usmażone, gotowane ugotowane a chleb
chociażby z dnia wczorajszego. Wiem, że to nie wina organizatorów tylko
wynajętego kateringu, który warto wcześniej sprawdzić.
Firlej i ośrodek w którym byliśmy był tuż przy
jeziorze więc rajd był bardzo rodzinny co pierwszy raz rzuciło mi się w oczy.
Wiele osób przywiozło swoje drugie połowy oraz dzieci które ubarwiały atmosferę
i ciągały do jeziora. Będąc tam podobała mi się duma w oczach osób
mieszkających w tych rejonach, że mogą nam pokazać okolicę. Towarzysko był to
bardzo udany rajd. Każdy kto był na pewno pamięta Parasolki śpiewane przez
Partyzantów, widział bardzo oświetlony obóz chłopaków ze Śląska, zajrzał do
Grzesiowej Łady gdzie przednie siedzenie rozkłada się na płasko i powstaje
przestrzeń do spania niczym w hotelowym pokoju.
Cieszyński
rajd z powodu zmiany terminu i braku możliwości wzięcia wolnego niestety mnie
ominął więc musicie popytać o wrażenia osób które wzięły w nim udział.
Na ostatnią rundę czekałem z niecierpliwością. Łódź
jest rajdem bardzo surowym i nie każdemu może się to podobać jednak ma to swój
urok. Pierwszy raz użyłem tak przenośnej kuchenki co było ciekawym
doświadczeniem w przyrządzaniu jedzenia a potem użycie jej do suszenia ubrań
gdyż ciągle padało. Przez ten deszcz znów się busowaliśmy ale za to z Michem
który przyjechał kołami miałem okazji wrócić motocyklem do domu. Rajd w związku
ze słabą pogodą zgromadził tylko „najtwardszych” zawodników. W ogóle cały rajd
jest co roku pełen ciekawych osobowości. Zacząć trzeba od Besy, Krysi, Jasia,
Waldka i reszcie organizatorów którzy wzorowo prowadzą dokumentację rajdową nie
dopuszczając do pomyłek czy nadużyć. Kolejnymi osobami o których warto
wspomnieć pojawiały się tu i tam cały rok. Każdy widział Rudge którym jeździ
Konrad a pewnie niewiele osób wie jaką rzadką pracę on wykonuje. Właściciel
Pragi-Oświęcim bardzo ciekawie o niej opowiada. Nie zabrakło Tomka, który
wygrał, tylko, że w innej niż zazwyczaj kategorii.
Na pewno pominąłem wiele osób o których warto
wspomnieć lecz nie potrafię jeszcze tak budować tekstu by dało się go czytać i
jednocześnie zawierał wszystko czego pragnę.
W przyszłym roku na pewno się spotkamy na rajdowym
szlaku, czy jako zawodnik MPPZ, trudno mi powiedzieć.
Dobrze dla Mistrzostw zrobiłoby ukrócenie możliwości
używania elektroniki (profesjonalne GPS) na której jeździ czołówka zawodników.
Zabija ona moim zdaniem ducha jazdy weteranami, które nie wszystkie posiadają
liczniki kilometrów czy prędkościomierze. Dodatkowo wpływa ona negatywnie na
sens istnienia punktów karnych za rocznik które domyślam się, że miały
zniwelować punkty za braki w wyposażeniu motocykla.
To był dobry sezon i mam nadzieję, że płynnie przejdzie
w następny przy drobnej pomocy pogody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz