Nowy rok, nowy ja a motocykle coraz starsze.
Po kilku latach jazdy zabytkiem pozwolę sobie stwierdzić, że w kwestii przejeżdżanych kilometrów jestem trochę powyżej średniej co chyba uprawnia mnie do napisaniu kilku słów o awaryjności używanych przeze mnie motocykli.
Na początku wyruszając gdziekolwiek bałem się, że nie dojadę do celu lub nie wrócę. Mimo tego, że nic się nie działo obawy te za każdym powracały.Czy słusznie? Jak to w życiu bywa odpowiedź nie jest jednoznaczna.
Na szczęście teksty, które tutaj umieszczam mogą być całkowicie subiektywne i ten taki będzie.
Osoby które nie znają moich pojazdów muszą wiedzieć, że powstały one w latach 60 w krajach demoludów. Nie jest to aż tak prymitywny okres aby zastanawiać się czy na drogach był asfalt lecz w dobie deficytów materiałowych i wszechogarniającej biedy i tak było ciężko każdej maszynie użytkowanej i produkowanej w tamtym okresie. Mimo to wiele osób wspomina WSKi czy inne SHLki jako pojazdy wręcz niezniszczalne.
Podtrzymam to stwierdzenie ale w odniesieniu do dzisiejszego użytkowania tych i wszelkich innych pojazdów z tamtego okresu. Dziś jeździ się nimi po prostu łatwiej i sprawniej wprowadzając kilka modyfikacji. Myślę tu o oponach, zapłonach, olejach, żarówkach, instalacjach elektrycznych, linkach i innych materiałach które się zużywają w motocyklu lub obecnie są wykonywane lepszej jakości.
Odezwą się puryści którzy nie dopuszczają takich zmian i trzeba ich za to szanować gdyż pojazdy zbliżone jak najbardziej do oryginału też powinny trwać. Osoby które posiadają takie motocykle najczęściej nimi nie jeżdżą lub robią to okazyjnie.
Nie za bardzo chcę poruszać zagadnienia bardziej czy mniej udanych konstrukcji które powstały. Każda marka popełnia błędy i w kwestii pojazdów które nie są użytkowane na codzień a do takich zaliczają się zabytki nie ma co poruszać typowych dolegliwości danego modelu.
Te typowe dolegliwości nie oszukując się najczęściej występują gdy użytkuje się pojazd nieodpowiednio lub nadmiernie. "Jak dbasz tak masz" jest bardzo celnym stwierdzeniem w kwestii trwałości pojazdów które posiadamy. Zarówno w kontekście estetyki o którą nie za bardzo dbam jak i sprawności mechanicznej.
Użytkowanie... Czy ktoś z was wiózł w koszu worek cementu? przyczepiliście do siedzenia skrzynkę z jabłkami czy inne cegły? Raczej nie bo nie ma takiej potrzeby i zwyczajnie żal wyremontowanego lub świetnie zachowanego pojazdu. Nie jestem w tej kwestii jednak tak ortodoksyjny jak niektóre osoby spotykane na zlotach, rozpoczęciach i zakończeniach sezonu czy innych miejscach gdzie pojazdy się tylko pokazuje. Pisząc to w głowie pojawia mi się stwierdzenie jakiegoś motocyklisty z Gniezna który na zakończeniu sezonu stwierdził, że barbarzyństwem jest przyjechać wyremontowanym Junakiem 40 km w normalnym ruchu ulicznym. Nie jest to barbarzyństwo bo do tego ta maszyna została stworzona - aby jeździć. Barbarzyństwem moim daniem natomiast jest użytkować ją codziennie jako swój główny środek lokomocji. Za duże ryzyko dla takiego pojazdu uczestniczyć w ruchu drogowym i żal go w taki sposób eksploatować.
Pisanie tego tekstu trwa już kilka dni i ciągle go zmieniam. Myślałem na początku, że zbliżę się chociaż troszeczkę do odpowiedzi. Nie jest to chyba możliwe w tego typu blogowym wpisie. Dziesiątki razy moje myśli odbiegają gdzieś na bok tworząc kolejne zdania do dopisania przedłużając tylko wypowiedź. Książkę można by napisać dywagując nad tym jakże luźno sformułowanym problemem.
Pokuszę się jednak o jakieś rozwiązanie tego problemu.
Odpowiedź sformułuję przez pryzmat współczesnej motoryzacji: jednak padliny. Ale pamiętajmy, że w okresie gdy wchodziły one do produkcji były marzeniem wielu ludzi.
Jeśli macie jakieś swoje przemyślenia w tym temacie to śmiało piszcie w komentarzach czy wiadomości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz