Nagromadzenie rajdów i pracy powoduje, że
zaniedbuje bloga, więcej czasu poświęcam profilowi na znanym portalu
społecznościowym, zachęcam do obserwacji! Tymczasem tutaj obszerniej podzielę
się kolejnym motocyklowym doświadczeniem!
Jeśli przez ostatnich kilka lat śledziliście
moje poczynania, to wiecie, że większość rajdów, na których się pojawiam,
odbywa się we wschodniej Polsce. Dlatego też rajd organizowany przez Classic
Gniezno bardzo mnie elektryzuje. Nie tylko z powodu bliskości ale także z
nadziei na to, że będzie jakaś runda MPPZ na zachodzie Polski. Nie jestem tego
pewien, ale to był chyba pierwszy rajd na motocyklu zabytkowym w moim
życiu. Stąd też obraz tej imprezy jest w mojej głowie bardzo
wyidealizowany i jednocześnie wiele od niej wymagam.
W tym roku na Simsonie wybrał się z nami
Wiktor- dla niego była to pierwsza tego typu impreza w życiu i też pierwsza
wyprawa tak starym motocyklem
Piątek
Po raz kolejny jadę na rajd po nocce w pracy
– całe szczęście niezbyt wymagającej. Po pracy zawitałem do domu, spakowałem
się, zjadłem obiad i spokojnie ruszyłem autem do Wągrowca, gdzie czekał na mnie
tata i Wiktor.
Wybór motocykli był dość oczywisty. Tata na
Gazeli, bo gwiazda musi błyszczeć w całej Polsce. Wiktor na Simsonie z racji
prostoty jego obsługi i prowadzenia. Ja natomiast wziąłem Szkaradę, bo skoro
już ją posiadam, to musi chociaż tysiąc kilometrów w sezonie przejechać.
Do celu mieliśmy około 60 kilometrów.
Wycieczka w sam raz późne piątkowe popołudnie.
Po drodze z Janowca Wielkopolskiego mieliśmy
zabrać Mateusza (YouTube: Kotocykl Bylina). Zanim jednak do niego dotarliśmy,
to udało się nam dogonić cztery motocykle z niemieckimi tablicami
rejestracyjnymi, które jak się okazało jechali na ten sam rajd. Wyprzedzając
pytanie (lub drwiny): tak, Szkarada tez dała radę. Motocyklami tymi były dwa
Indiany z przednim zawieszeniem resorowym (z końca lat 20stych), Awo
"turist" i Royal Enfield. Chłopacy jechali z okolic Berlina i byli
już 16 godzin w trasie. Zabraliśmy ich ze sobą do Mateusza. Jego zdziwiona
mina, gdy wszyscy wjechaliśmy na podwórko była bezcenna. W takim składzie
pognaliśmy do Ośrodka Roma w Chomiąży Szlacheckiej.
Na miejscu dokonaliśmy stosownych opłat i
rozpoczęliśmy integrację w gronie dobrze znanych nam motocyklistów oraz tych
nowo poznanych.
Zwykle unikam pisania o części integracyjnej,
lecz tym razem ważną częścią była trudna dyskusja o oczekiwaniach w stosunku do
rajdów. Myślę, że warto się nad tym zastanowić i kontynuować te
rozważania.
Sobota
Nie jest to runda MPPZ więc nie trzeba budzić
się o 7 rano na śniadanie i odprawę. Ta odbyła się krótko przed 10 i
poprzedzała pierwszą konkurencję sprawnościową.
Inaczej niż zazwyczaj, numery startowe
dostaliśmy po odprawie.
Wspomnianą wcześniej konkurencją był przejazd
wzdłuż drutu, trzymając metalową obręcz podłączoną do prądu, która to stykając się z drutem powodowała
włączenie klaksonu. Każdy kolejny sygnał skutkował jedym punktem karnym. Jadąc
Szkaradą, której manetka gazu się nie cofa, przejechałem próbę na półsprzęgle z
ustawionym wcześniej gazem, trzymając obręcz prawą ręką. Metą tej próby było
zatrzymanie się tylną osią w osi miernika. Każdy centymetr to dodatkowy punkt
karny. Niby prosta sprawa czyli jazda na wprost a jednak co chwilę
odzywał się klakson.
Wykonaliśmy to jako jedni z ostatnich,
oglądając poprzedzające nas 40 występów innych zawodników, którzy prezentowali
różne style jazdy i umiejętności.
Po tym ruszyliśmy na trasę która miała około
100 km.
Dzień wcześniej trochę wspominaliśmy, że nie
lubimy prostych rajdów i z tej okazji Przemo z ClassiC`a dołączył do itinerera
kartkę ze zdjęciami różnych lokalizacji, które trzeba było uszeregować w
kolejności w jakiej wstępowały na trasie. Dodatkowo trzeba było liczyć
ograniczenia prędkości do "30" oraz znaki ostrzegające o dzikiej
zwierzynie.
Pierwsze kilkanaście kilometrów wiodło super
asfaltem w środku lasu i przez zapomniane przez czas wsie. Gdzieś po drodze natknęliśmy
się na drugą próbę sprawnościową. Polegała ona na przejechaniu przednim kołem
jak największej ilości gumowych kurczaków. Ogrom uśmiechu wywoływał u mnie
dźwięk albo raczej kwik gumowej maskotki, gdy kolejny motocyklista je
rozjeżdżał.
Patrząc na ten swego rodzaju slalom
uświadomiłem sobie po raz kolejny, jak różna w zależności od kraju była
koncepcja budowy motocykla. Najlepiej widać to było, gdy Arek jechał swoją
WLką. Świetny duży motocykl, który jednak nie skręca za bardzo. Z drugiej strony
konstrukcje niemieckie, które manewrowały dużo lepiej. Domyślam się, że wynika
to z rodzaju dróg i zabudowy na obu kontynentach. W Ameryce północnej jeździ
się na długie dystanse drogami właściwie prostymi a u nas jak wiadomo ciągła
zabawa w zakrętach.
Uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy w upał.
Celem było muzeum w Gnieźnie. Na trasie trochę pobłądziłem nie zauważając
jednego znaku, ale i tak udało nam się wyprzedzić wielu motocyklistów i dotrzeć
do Gniezna dość sprawnie. Mogło być jeszcze lepiej, gdyż na jednych ze świateł
w mieście Szkarada puściła wodę. Zagotowała się. Jazda na 3/4 gazu kilka godzin
w upale nie służy dobrze temu małemu motocyklowi. Odczekałem chwilę na poboczu
z Piotrem który przyjechał swoim BSA A7 aż z Wrocławia i ruszyliśmy do
muzeum.
Tam mieliśmy okazję zobaczyć ekspozycję oraz
odpowiedzieć na kilka pytań. Po wszystkim uzupełniłem wodę w chłodnicy. W
wyniku zagotowania ubyło jej prawie 450ml, co na tak małą chłodnicę jest prawie
1/3 objętości.
Następnie ruszyliśmy na rynek w Gnieźnie.
Odwiedziliśmy dom Powstania Wielkopolskiego znajdujący się w starym ratuszu
oraz zrobiliśmy sobie zdjęcia z Królami i Królasami. Zdjęcia były elementem
sprawdzanym na mecie rajdu.
Zjedliśmy lody i udaliśmy się w dalszą drogę,
której finał znajdował się w bazie rajdu.
Po drodze odwiedziliśmy dwa PKP, przy których
wystarczyło tylko zdobyć informację służącą do odpowiedzi na pytanie zawarte w
karcie drogowej. Tak to jadąc przez Wielkopolskę i Kujawsko-Pomorskie około
godziny 16 dojechaliśmy do bazy rajdu, gdzie czekała nas ostatnia konkurencja.
Teraz głęboki wdech, bo będzie
skomplikowanie. Jadąc z lewej strony trzeba było z postumentu wziąć mały
woreczek i rzucając nim trafić w duży worek. Były ich cztery. Następnie
objechać małe krzesełko i z rynny, w której były ułożone kolorowe kulki wziąć
ich jak najwięcej i wrzucić do torby, którą miało się na szyi. Znów jechałem na
półsprzęgle, ale i tak wrzucanie kulek mi nie poszło za bardzo.
Po wszystkim, w towarzystwie Wiktora,
musiałem niestety udać się w drogę powrotną. Upał i droga pod wiatr bardzo
doskwierała Velocette, na każdym
skrzyżowaniu przygasała.
Wyjazd i tak zaliczam do bardzo
udanych.
Wnioski i przemyślenia
Nie zostałem na balu komandorskim, więc nie
znam opinii uczestników na temat rajdu - mam nadzieję, że podzielą się nimi w
komentarzach.
Zacznijmy od przygody Wiktora- oglądanie
osoby, która pierwszy raz jedzie zabytkowym motocyklem jest świetne! Począwszy
od patrzenia jak próbuje odpalić kickstarterem jednocześnie nie wiedząc za
bardzo jak posłużyć się przelewem, na słuchaniu opisu wrażeń z jazdy
konczywszy. Sam za bardzo nie doświadczam tego jak bardzo technika, od lat '80,
wpłynęła na jakość prowadzenia motocykli. Obserwowanie kogoś kto się z tym
zderzył było bardzo ciekawym i w pewnym stopniu pouczającym doświadczeniem. Po
raz kolejny uświadomiło mi, jak bardzo trzeba maszyny szanować oraz ile trzeba
myśleć o tym, aby poprawnie je użytkować we współczesnym ruchu, żeby nie
narazić ich na uszkodzenie. Dodatkowo zastanawia mnie jak by to było jeździć na
co dzień współczesnym pojazdem, w którym jest ogrom mocy i momentu obrotowego.
Istotniejszy jednak jest rajd. Jaki powinien
być? Dlaczego "Śladami Piastów" nie jest rundą MPPZ? Co się stało, że
jest mniej motocykli niż kilka lat temu? Te pytania padały wiele razy. Nie
jestem w stanie udzielić dokładnych i jednoznacznych odpowiedzi. Powiem wam
jaki rajd był z punktu widzenia reportażysty, którym teraz się czuję. Jak
zwykle świetnie zorganizowany. Zakwaterowanie i jedzenie na bardzo dobrym
poziomie. Całą dobę pilnowany park maszyn - super. Chociaż zamiast angażować
członków klubu można by wynająć firmę ochroniarską do tego zadania. Rejestracja
i próby zorganizowane świetnie i płynnie. Grill i piwo z kija dostępne całą
dobę też jest super pomysłem.
Klub jest duży i widać było ogrom członków
zaangażowanych w rajd. Mimo to w czasie rund MPPZ jest dużo więcej konkurencji
na trasie oraz innego rodzaju przerywników. Mimo, że mało, który klub
organizujący rundy ma aż tyle osób dostępne do pomocy.
Trasa miała 100 km. Było to więcej niż w
poprzednich edycjach. Jak zwykle świetnie przygotowana z bezbłędnym itinererem.
Jak dla mnie za krótka.
Organizacyjnie nie mam się do czego
przyczepić. Mimo to motocykli było około 50. W tym tylko kilka z Gniezna i
okolic. Dziwi mnie to gdyż bardzo często widzę w mieście i okolicy jakieś WSKi
czy inne „niemce” z lat 70tych czy 80tych.
Chciałbym aby ten post podsycił dyskusję jaki
powinien być rajd. Czego od niego oczekujecie? Co byście chcieli aby się
pojawiało? Co jest rzeczą zbędną lub wręcz denerwującą? Do dzielenia się opinią
zapraszam na moim profilu na Facebooku pod postem z linkiem do tego artykułu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz