Cześć!
ROTOR,
ROTOR, ROTOR... Duże litery, jak i sam rajd wzbudzają wiele emocji
oraz kontrowersji. Za każdym razem gdy zbliża się termin
wymienionego rajdu, możemy znaleźć w Internecie duże ilości
niezbyt pochlebnych mu komentarzy. Wszystkie opinie zwierają
historie o negatywnych zachowaniach organizatorów lub uczestników
rajdu. Dla mnie rajd ten jest "nowością", byłem na nim
dopiero czwarty raz, a jak wiemy było ich ponad czterdzieści.
Pomijając to, że trzech z nich w ogóle nie ukończyłem, to nigdy
nie zauważyłem nic, chociażby zbliżonego do treści internetowych
opowieści bazujących na doświadczeniu innych uczestników. Wiem,
że ilość ludzi (a w tym roku było ponad 200 motocykli) powoduje,
że coś złego wręcz musi się wydarzyć. Myślę, że oczekiwania
trzeba dostosować do możliwości i warunków. Nadal...
przemierzając ośrodek i jeżdżąc po trasie, do niczego nie udało
mi się przyczepić. A może organizatorzy są dla mnie mili, bo mogę
ich tutaj opisać?:D
Czwartek
Wszystko teoretycznie miałem przygotowane. Torba spakowana, motocykl na przyczepce, auto zatankowane. Wystarczyło, niestety po nocce, podjechać 40km, zabrać motocykl i rura do Olsztynka.
Zaczęły się schody... Jak
się okazało przyczepki nie są łatwą materią. Znalezienie
wszystkich świateł we wtyczce i gnieździe zajęło mi dobre dwie
godziny. A to, w mojej opinii, raczej prozaiczny problem związany z
korzystaniem z przyczepek. Kolejne to dostosowanie prędkości jazdy
i cofanie nią, co bardziej spędza sen z powiek. Oczywiście trening
czyni mistrza, lecz takowego nie miałem i po kilku dniach jazdy
nadal uważam, że mam go za mało.
Całe
szczęście po wszystkich perypetiach tego dnia, około 22:30, udało
mi się dotrzeć do celu, jakim był ośrodek Perkoz.
Piątek
Zaczął
się od zawieszonego pływaka. Szybka naprawa, w czasie której
dosłownie znikąd pojawiły się małe, zaintrygowane dzieci. Już
bylem prawie gotowy do drogi. Za pomoc w noszeniu narzędzi
przewiozłem ciekawskie szkraby w wózku, motocykl zapozował do
zdjęć i mogłem ruszyć do bazy rajdu. Wniosłem odpowiednie opłaty
i uzyskałem 206sty numer startowy. Nie wiem ile jeszcze numerów po
mnie się zarejestrowało, ale gdzieś na trasie widziałem 238.
Przywitałem
się ze znajomymi, utworzyliśmy grupę w której będziemy
podróżować i ruszyliśmy.
Wyznaczona
trasa miała 170 km. Wiodła w większości drogami asfaltowymi.
Pierwsza próba sprawnościowa była po kilkunastu kilometrach.
Prosty slalom, w którym zakręty były w lewo (nie dało się
podnieść kosza). Warto wspomnieć o jednym z założeń tego
slalomu- nie można było przekroczyć 30 sekund przejazdu, ponieważ
powodowało to otrzymanie taryfy.
Po
kolejnych kilkunastu kilometrach, w czasie podjazdów pod górę,
poczułem, że ślizga mi się sprzęgło. Zwolniłem i stwierdziłem,
że bez problemu, spokojnym tempem przejadę pozostałe kilometry. Na
kolejnej górce okazało się, że nie jestem w stanie już dalej
jechać. Zatrzymałem się przy tartaku i zacząłem regulację
sprzęgła. Nic nie pomagało. Zajrzałem więc do kosza sprzęgłowego
i zacząłem tam regulować. Też nic nie pomogło. Podjąłem zatem
trudną i przykrą decyzję, aby zlawetować motocykl do ośrodka i
kontynuować rajd w samochodzie. Poprosiłem starszego Pana, który
patrzył jak się bawię z motocyklem, żeby mnie podwiózł do
Perkoza i lawetą ruszyłem po Pandemonium. Jak się w kolejnych
dniach okazało, sprzęgło nie było wcale takie złe, wyczepił się
wodzik i nie zasprzęglał biegów.
Całe
to regulowanie i odwożenie motocykla trwało prawie 3 godziny. Z
itinererem w ręku na trasę ruszyłem autem. Dzwoniąc do kolegów,
z którymi początkowo jechałem, okazało się, że są już na
siedemdziesiątym kilometrze trasy. Zamiast dogonić ich, jak
najszybciej innymi drogami, postanowiłem podążyć trasą
zaplanowaną przez organizatorów, którą przemierzali moi kompani.
Okazała się ona fenomenalna! Piękne wąskie asfalciki w cudownych
okolicznościach przyrody.
Rajd
przebiegał tak sprawnie, że przez wiele kilometrów mijałem
miejsca, gdzie powinny być konkurencje, ale już zdążyły się
zwinąć. Innym udało mi się przyjrzeć po drodze. Było ich
dziewięć, jeśli dobrze pamiętam. Obejmowały testy z wiedzy o
historii motoryzacji (trudne i ciekawe pytania), z ruchu drogowego,
wiedzy o danym miejscu historycznym, jak zwykle również próby
sprawnościowe na motocyklu.
Warto
wspomnieć o jednej, gdzie trzeba było się zatrzymać tylną osią
przed metą w odległości tylu metrów, ile wyrzuciło się na
kostce. Nigdy wcześniej z podobnym pomysłem się nie spotkałem.
Po
drodze mijałem ludzi z różnymi awariami. Komuś zabrakło benzyny,
odpadł gaźnik, urwał się zbiornik paliwa czy jakiś inny wężyk.
Jak to w czasie rajdu... Dziwnie jednak oglądało się to z
perspektywy samochodu.
Po
powrocie oddałem numer startowy i zająłem się integracją.
ROTOR
jest miejscem, gdzie można zobaczyć wiele ciekawych pojazdów. W
tym roku się również nie zawiodłem. Najbardziej zaskoczył mnie
wojskowy Rikuo oraz DKW z oryginalnymi płozami śnieżnymi.
Sobota
Tradycyjnie
dla ROTORu, jest to dzień wyścigowy. W tym roku na lotnisku w
Olsztynie były to wyścigi na 1/4 mili. Trasa dojazdu do tego
ostatniego punktu rajdu miała około 50 kilometrów. Tego dnia do
kosza zabrał mnie Marcin, któremu bardzo dziękuję. Jechaliśmy
malowniczymi drogami asfaltowymi oraz kilka kilometrów przez
miejscowość położną w lesie nad jeziorem.
Na
lotnisku, poza wyścigami, odbył się konkurs elegancji oraz próba
sprawnościowa. Podziwiać można było piękne stroje i motocykle.
Niestety wszystko w ostrym słońcu bez centymetra cienia. Trochę
szkoda, że konkurs elegancji nie odbywa się na rynku w Olsztynie.
Trudno się nie powtarzać, że zależy mi, żeby nasze maszyny były
żywe w świadomości ludzi, a miejsce publiczne i ogolnosodtepne te
idee realizuje. Nie upieram się nad Olsztynem, ale warto rozważyć
dowolne inne centrum miasta.
Po
wszystkim wróciliśmy do ośrodka tą samą trasą, którą
przyjechaliśmy.
Tego
dnia nie zostałem na balu komandorskim, tylko pojechałem do domu.
Podsumowanie
Rajd
ROTOR ma coś w sobie... Myślę, że jest to magia ilości
uczestników, rzadkich motocykli które się pojawiają i chyba bycia
najstarszym rajdem w Polsce. Oceńcie to sami.
Dla
mnie jest póki co pechowy, ponieważ zazwyczaj nie udaje mi się
ukończyć. Mimo to, nie zrażam się, chętnie wracam i z
przyjemnością oddaje się atmosferze tworzonej przez setki osób
uwielbiających stare motocykle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz