sobota, 1 czerwca 2019

Sudety 2019 podróż pełna przygód


   Cześć!


   Z racji tego, że zdjęcia nie oddają wszystkiego, to nie mogę się powstrzymać przed napisaniem czegoś na temat wyjazdu w Sudety.

   Wyjazd zaplanowany został kilka miesięcy temu. Chociaż zaplanowany to za duże słowo. Ustaliliśmy termin i nie robiąc nic czekaliśmy na niego. Na kilka dni przed wyjazdem przyszła niechęć do oderwania się od życia codziennego, zdarza się to prawie zawsze. Na szczęście, na dzień przed, rozpoczęły się przygotowania. Opracowanie trasy, miejsc które chcemy odwiedzić, pakowanie się, organizacja urlopu... Udało się!

   Czwartek


    Umówiliśmy się na wyjazd około godziny 11 z Pobiedzisk. Przyjechałem do Wągrowca, spakowaliśmy motocykle i rura do Irka.

   Po drodze zgarnęliśmy Leszka i Oskara na Junakach i podjechaliśmy do ostatniej załogi naszego rajdu.



   Trasa wiodła drogami o randze maksymalnie powiatowej. Strategią prowadzenia naszej pięciomotocyklowej kawalkady było poruszanie się na południowy zachód. Brak słońca utrudniał nawigację. Na szczęście pogubiliśmy się tylko raz, zamiast na Gostyń pojechaliśmy na Borek Wlkp. Na tamtym odcinku Awo znów zaczął dawać o sobie znać. Co jakiś czas się zacierał doprowadzając mnie do szewskiej pasji.


   Mimo problemów technicznych, ze średnią prędkością około 55km/h i bez większych awarii udało nam się dotrzeć około 19:00 do Jedliny Zdroju, konkretnie do Oberży PRL.
   Od początku wyjazdu byłem trochę przerażony tym miejscem, z racji nazwy. Czasy komunizmu jakoś nigdy nie nastrajały mnie pozytywnie. Wchodząc zobaczyliśmy ogrom pamiątek z czasu PRL i haseł z epoki. Starsza część naszej ekipy patrzyła na to wszystko trochę z nostalgią. Na szczęście jedzenie i atmosfera były świetne! Upojeni drogą i jedzeniem oddaliśmy się dyskusji na tematy polityczno-motocyklowe.




   Piątek

   Tego dnia musieliśmy zmienić miejsce noclegu w związku z weselem, które miało się odbyć w oberży. 
   Zaczęliśmy od śniadania i poszliśmy zrobić drobny przegląd motocykli. Na początek poszukiwanie przyczyny zacierania się AWO- padł pomysł problemów z zapłonem albo niewyregulowanych zaworów. Przy okazji sprawdziliśmy olej, który jak się okazało miał pełen stan. Nie mieliśmy pomysłu co może się z nim dziać, każdy obstawiał co innego. Ponadto w jednym z Junaków Leszek poprawił zbieżność.




  Ruszyliśmy do Sokolca gdzie właścicielka Oberży zapewniła  nam zakwaterowanie. Nie jechaliśmy najkrótszą drogą, lecz trasą pięknymi widokami i ewidentnie za trudną dla Awo. Nie dało się jechać, ciągle się zacierał. Raz do tego stopnia, że przez kilka minut można było stać na starterze a silnik się nie ruszał. Postanowiliśmy więc, że gdy dojedziemy na miejsce zostawmy motocykl, aby wieczorem do niego zajrzeć.


   Miejscem naszego dalszego pobytu miał być dom, w którym mieszkali właściciele Oberży. Piękne miejsce w górach, nad strumieniem i z garażem, który nam udostępniono. 




   Po rozpakowaniu się wsiałem na Junaka z Leszkiem i ruszyliśmy w stronę Czech.
   Pogoda nam sprzyjała. Widoki były piękne, więc mogliśmy poruszać się "na słońce" w kierunku Skalnego Miasta. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad popijany Kofolą – ciekawy napój podobny do znanej nam coli. W skalnym mieście chłopacy z Classica poszli w góry, a my z ojcem zostaliśmy „pilnować” motocykli. O dziwo, czas w ogóle się nie dłużył. Na parkingu przed wyjazdem spotkaliśmy znajomego z Kórnickiego Klubu Motocyklowego Mad Dogs i po krótkiej rozmowie ruszyliśmy w drogę powrotną.









   Smutno mi było, że nie mogę prowadzić własnego motocykla. Ale cóż... awaria na własne życzenie i rozsądek zwyciężył, aby zostawić go w garażu.
   Po powrocie zajęliśmy się grillowaniem i próbą naprawy Simsona. Zaczęliśmy od regulacji zaworów. Kolejnym typem było spuszczenie oleju i jego wymiana. Tutaj nastąpiło zaskoczenie- miarka pokazywała pełen stan a z miski wyleciało niecałe pół litra oleju, ciemnego jak kontynent afrykański. Tajemnica rozwiązana: zacierał się z powodu braku oleju! Tego samego, który został zmieniony w zeszłym sezonie i przejechał ledwie 2800km. Po nalaniu świeżego oleju ujrzeliśmy dym z rury wydechowej, czytaj - silnik do remontu. Dlatego kolejny dzień Awo miało zostać w garażu, aby w niedzielę jako wrócić do Pobiedzisk.
   Tego dnia przejechaliśmy około 120-140 km.





   Sobota

   Pogoda zapowiadała przelotne opady deszczu. Tego dnia znów jeździłem z Leszkiem. Za cel obraliśmy sobie Srebrną Górę, gdzie swój pensjonat ma założyciel Classic MC Poland - Sławek. Popatrując na mapę ruszyliśmy możliwie najbardziej krętymi drogami, jakie mogły zaprowadzić nas do celu. W Srebrnej Górze odwiedziliśmy twierdzę i zachwyciliśmy się pięknie wyremontowanym miasteczkiem. 
  Popijając kawę i opowiadając sobie ze Sławkiem różne motocyklowe historie, doczekaliśmy się deszczu. Niby mżawka, a jednak nie mieliśmy ochoty moknąć, więc przedłużyliśmy trochę naszą towarzyską wizytę.






   Po deszczu ruszyliśmy w kierunku krętych dróg otaczających Park Krajobrazowy Gór Sowich. Po kilku kilometrach znów złapał nas deszcz, więc po raz kolejny się zatrzymaliśmy. Na twarzach moich kompanów było widać zniecierpliwienie a nawet drobną złość spowodowaną widokiem wody sączącej się ze stalowego nieba. Gdy już się rozpogodziło, to MZ stwierdziła, że jednak zostajemy. Coś się stało, że nie dostawała paliwa. Zaczęło się rozkręcanie gaźnika.




   Okazało się, że zapchała się jedna z dysz w gaźniku – pierdoła uniemożliwiająca jazdę.
   Z racji nieba, które groziło nam deszczem skróciliśmy planowaną trasę i pokonaliśmy tylko jedną przełęcz na drodze do Sokolca. W ciągu całego dnia przejechaliśmy około 50-60km. Po tej trasie jeden z Junaków wymagał drobnych regulacji i poprawy funkcjonowania dźwigni zmiany biegów. W naprawie okazała się pomocna puszka po kolorowym napoju.




   Niedziela

   ak zwykle dzień powrotu. Dodatkowo dzień prawdy czy Awo wróci 300km, czy nie. Raz w życiu jechałem lawetą z powodu awarii i nie chciałem tego powtarzać. Byłby to ewidentnie wstyd na całą Polskę. 
   Około 11 ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie planowaliśmy zbędnych postojów, gdyż dym z rury Awo nie zapowiadał spokojnej jazdy i nie nastrajał pozytywnie. Widmo lawety, a raczej busa było przerażające. Pierwszy postój był w Strzegomiu gdzie trzeba było dolać około 700 ml oleju i dokręcić gaźnik, który się poluzował z nieznanych mi przyczyn. Tam też spotkaliśmy motocyklistę na jakimś współczesnym Gutku, który pokazał synowi jakie to maszyny były używane za czasów jego młodości. Wzbudzane przez nas zainteresowanie, to zawsze miłe doświadczenie. Lubię widzieć ten błysk w oku, spodziewać się w myślach innych fali wspomnień, które budzą nasze maszyny.
   Kolejny przystanek nie był planowany. Ale jak znów zobaczyłem monumentalny klasztor w Lubiążu, to musiałem zmusić chłopaków do postoju. Wiązało się to jednocześnie z dolaniem oleju. Kolejne 100ml. Mimo, że brał olej, to jechał tak dobrze, jak nigdy wcześniej.
   W pięknym słońcu do Rawicza jechaliśmy z prędkością około 70-90km/h. Wg wskazań licznika Irka czasami przekraczaliśmy 100km/h. Tam zjedliśmy tosta na stacji reklamującej się hasłem „Moc, jakość, zysk” i dolałem oleju do motocykla.
   Dalsza część drogi, to już tylko gonitwa ze strachem o zatarcie silnika. Przerywana jedynie dolewaniem oleju do silnika.
   Całe szczęście motocykl dojechał bez większych problemów. Na trasie około 300km zużył niewiele ponad 2 litry oleju silnikowego, co uważam za niedużą ilość biorąc pod uwagę jak bardzo wysilałem silnik w czasie jazdy. 
   

   Taka to historia naszego wyjazdu. Na pewno nie ostatniego w tym roku! Całą drogę jechaliśmy w kamizelkach odblaskowych. Dało się odczuć, że byliśmy bardziej widoczni na drodze, niż zwykle. Wiele samochodów próbujących się włączyć do ruchu z drogi podporządkowanej, widząc nas, rezygnowało z prób drobnego wymuszenia miejsca na drodze. Gorąco polecam tego typu rozwiązanie w czasie podróży klasykiem.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz