niedziela, 30 czerwca 2019

43 ROTOR rajd motocyklowo-samochodowy


Cześć!




   ROTOR, ROTOR, ROTOR... Duże litery, jak i sam rajd wzbudzają wiele emocji oraz kontrowersji. Za każdym razem gdy zbliża się termin wymienionego rajdu, możemy znaleźć w Internecie duże ilości niezbyt pochlebnych mu komentarzy. Wszystkie opinie zwierają historie o negatywnych zachowaniach organizatorów lub uczestników rajdu. Dla mnie rajd ten jest "nowością", byłem na nim dopiero czwarty raz, a jak wiemy było ich ponad czterdzieści. Pomijając to, że trzech z nich w ogóle nie ukończyłem, to nigdy nie zauważyłem nic, chociażby zbliżonego do treści internetowych opowieści bazujących na doświadczeniu innych uczestników. Wiem, że ilość ludzi (a w tym roku było ponad 200 motocykli) powoduje, że coś złego wręcz musi się wydarzyć. Myślę, że oczekiwania trzeba dostosować do możliwości i warunków. Nadal... przemierzając ośrodek i jeżdżąc po trasie, do niczego nie udało mi się przyczepić. A może organizatorzy są dla mnie mili, bo mogę ich tutaj opisać?:D


Czwartek

   Wszystko teoretycznie miałem przygotowane. Torba spakowana, motocykl na przyczepce, auto zatankowane. Wystarczyło, niestety po nocce, podjechać 40km, zabrać motocykl i rura do Olsztynka.
  Zaczęły się schody... Jak się okazało przyczepki nie są łatwą materią. Znalezienie wszystkich świateł we wtyczce i gnieździe zajęło mi dobre dwie godziny. A to, w mojej opinii, raczej prozaiczny problem związany z korzystaniem z przyczepek. Kolejne to dostosowanie prędkości jazdy i cofanie nią, co bardziej spędza sen z powiek. Oczywiście trening czyni mistrza, lecz takowego nie miałem i po kilku dniach jazdy nadal uważam, że mam go za mało.
   Całe szczęście po wszystkich perypetiach tego dnia, około 22:30, udało mi się dotrzeć do celu, jakim był ośrodek Perkoz.
    
Piątek


   Zaczął się od zawieszonego pływaka. Szybka naprawa, w czasie której dosłownie znikąd pojawiły się małe, zaintrygowane dzieci. Już bylem prawie gotowy do drogi. Za pomoc w noszeniu narzędzi przewiozłem ciekawskie szkraby w wózku, motocykl zapozował do zdjęć i mogłem ruszyć do bazy rajdu. Wniosłem odpowiednie opłaty i uzyskałem 206sty numer startowy. Nie wiem ile jeszcze numerów po mnie się zarejestrowało, ale gdzieś na trasie widziałem 238.
   Przywitałem się ze znajomymi, utworzyliśmy grupę w której będziemy podróżować i ruszyliśmy.
   Wyznaczona trasa miała 170 km. Wiodła w większości drogami asfaltowymi. Pierwsza próba sprawnościowa była po kilkunastu kilometrach. Prosty slalom, w którym zakręty były w lewo (nie dało się podnieść kosza). Warto wspomnieć o jednym z założeń tego slalomu- nie można było przekroczyć 30 sekund przejazdu, ponieważ powodowało to otrzymanie taryfy.
   Po kolejnych kilkunastu kilometrach, w czasie podjazdów pod górę, poczułem, że ślizga mi się sprzęgło. Zwolniłem i stwierdziłem, że bez problemu, spokojnym tempem przejadę pozostałe kilometry. Na kolejnej górce okazało się, że nie jestem w stanie już dalej jechać. Zatrzymałem się przy tartaku i zacząłem regulację sprzęgła. Nic nie pomagało. Zajrzałem więc do kosza sprzęgłowego i zacząłem tam regulować. Też nic nie pomogło. Podjąłem zatem trudną i przykrą decyzję, aby zlawetować motocykl do ośrodka i kontynuować rajd w samochodzie. Poprosiłem starszego Pana, który patrzył jak się bawię z motocyklem, żeby mnie podwiózł do Perkoza i lawetą ruszyłem po Pandemonium. Jak się w kolejnych dniach okazało, sprzęgło nie było wcale takie złe, wyczepił się wodzik i nie zasprzęglał biegów. 
   Całe to regulowanie i odwożenie motocykla trwało prawie 3 godziny. Z itinererem w ręku na trasę ruszyłem autem. Dzwoniąc do kolegów, z którymi początkowo jechałem, okazało się, że są już na siedemdziesiątym kilometrze trasy. Zamiast dogonić ich, jak najszybciej innymi drogami, postanowiłem podążyć trasą zaplanowaną przez organizatorów, którą przemierzali moi kompani. Okazała się ona fenomenalna! Piękne wąskie asfalciki w cudownych okolicznościach przyrody. 
   Rajd przebiegał tak sprawnie, że przez wiele kilometrów mijałem miejsca, gdzie powinny być konkurencje, ale już zdążyły się zwinąć. Innym udało mi się przyjrzeć po drodze. Było ich dziewięć, jeśli dobrze pamiętam. Obejmowały testy z wiedzy o historii motoryzacji (trudne i ciekawe pytania), z ruchu drogowego, wiedzy o danym miejscu historycznym, jak zwykle również próby sprawnościowe na motocyklu. 
  Warto wspomnieć o jednej, gdzie trzeba było się zatrzymać tylną osią przed metą w odległości tylu metrów, ile wyrzuciło się na kostce. Nigdy wcześniej z podobnym pomysłem się nie spotkałem.
   Po drodze mijałem ludzi z różnymi awariami. Komuś zabrakło benzyny, odpadł gaźnik, urwał się zbiornik paliwa czy jakiś inny wężyk. Jak to w czasie rajdu... Dziwnie jednak oglądało się to z perspektywy samochodu.
   Po powrocie oddałem numer startowy i zająłem się integracją.
   ROTOR jest miejscem, gdzie można zobaczyć wiele ciekawych pojazdów. W tym roku się również nie zawiodłem. Najbardziej zaskoczył mnie wojskowy Rikuo oraz DKW z oryginalnymi płozami śnieżnymi. 


Sobota


   Tradycyjnie dla ROTORu, jest to dzień wyścigowy. W tym roku na lotnisku w Olsztynie były to wyścigi na 1/4 mili. Trasa dojazdu do tego ostatniego punktu rajdu miała około 50 kilometrów. Tego dnia do kosza zabrał mnie Marcin, któremu bardzo dziękuję. Jechaliśmy malowniczymi drogami asfaltowymi oraz kilka kilometrów przez miejscowość położną w lesie nad jeziorem. 
   Na lotnisku, poza wyścigami, odbył się konkurs elegancji oraz próba sprawnościowa. Podziwiać można było piękne stroje i motocykle. Niestety wszystko w ostrym słońcu bez centymetra cienia. Trochę szkoda, że konkurs elegancji nie odbywa się na rynku w Olsztynie. Trudno się nie powtarzać, że zależy mi, żeby nasze maszyny były żywe w świadomości ludzi, a miejsce publiczne i ogolnosodtepne te idee realizuje. Nie upieram się nad Olsztynem, ale warto rozważyć dowolne inne centrum miasta. 
   Po wszystkim wróciliśmy do ośrodka tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
   Tego dnia nie zostałem na balu komandorskim, tylko pojechałem do domu.


Podsumowanie


   Rajd ROTOR ma coś w sobie... Myślę, że jest to magia ilości uczestników, rzadkich motocykli które się pojawiają i chyba bycia najstarszym rajdem w Polsce. Oceńcie to sami. 
Dla mnie jest póki co pechowy, ponieważ zazwyczaj nie udaje mi się ukończyć. Mimo to, nie zrażam się, chętnie wracam i z przyjemnością oddaje się atmosferze tworzonej przez setki osób uwielbiających stare motocykle.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz