środa, 3 lipca 2019

"Śladami Piastów" - mój lokalny rajd

 Cześć!


   Nagromadzenie rajdów i pracy powoduje, że zaniedbuje bloga, więcej czasu poświęcam profilowi na znanym portalu społecznościowym, zachęcam do obserwacji! Tymczasem tutaj obszerniej podzielę się kolejnym motocyklowym doświadczeniem!
   Jeśli przez ostatnich kilka lat śledziliście moje poczynania, to wiecie, że większość rajdów, na których się pojawiam, odbywa się we wschodniej Polsce. Dlatego też rajd organizowany przez Classic Gniezno bardzo mnie elektryzuje. Nie tylko z powodu bliskości ale także z nadziei na to, że będzie jakaś runda MPPZ na zachodzie Polski. Nie jestem tego pewien, ale to był chyba pierwszy rajd na motocyklu zabytkowym w moim życiu. Stąd też obraz tej imprezy jest w mojej głowie bardzo wyidealizowany i jednocześnie wiele od niej wymagam.
   W tym roku na Simsonie wybrał się z nami Wiktor- dla niego była to pierwsza tego typu impreza w życiu i też pierwsza wyprawa tak starym motocyklem

Piątek

   Po raz kolejny jadę na rajd po nocce w pracy – całe szczęście niezbyt wymagającej. Po pracy zawitałem do domu, spakowałem się, zjadłem obiad i spokojnie ruszyłem autem do Wągrowca, gdzie czekał na mnie tata i Wiktor.
   Wybór motocykli był dość oczywisty. Tata na Gazeli, bo gwiazda musi błyszczeć w całej Polsce. Wiktor na Simsonie z racji prostoty jego obsługi i prowadzenia. Ja natomiast wziąłem Szkaradę, bo skoro już ją posiadam, to musi chociaż tysiąc kilometrów w sezonie przejechać. 
   Do celu mieliśmy około 60 kilometrów. Wycieczka w sam raz późne piątkowe popołudnie. 
   Po drodze z Janowca Wielkopolskiego mieliśmy zabrać Mateusza (YouTube: Kotocykl Bylina). Zanim jednak do niego dotarliśmy, to udało się nam dogonić cztery motocykle z niemieckimi tablicami rejestracyjnymi, które jak się okazało jechali na ten sam rajd. Wyprzedzając pytanie (lub drwiny): tak, Szkarada tez dała radę. Motocyklami tymi były dwa Indiany z przednim zawieszeniem resorowym (z końca lat 20stych), Awo "turist" i Royal Enfield. Chłopacy jechali z okolic Berlina i byli już 16 godzin w trasie. Zabraliśmy ich ze sobą do Mateusza. Jego zdziwiona mina, gdy wszyscy wjechaliśmy na podwórko była bezcenna. W takim składzie pognaliśmy do Ośrodka Roma w Chomiąży Szlacheckiej. 
   Na miejscu dokonaliśmy stosownych opłat i rozpoczęliśmy integrację w gronie dobrze znanych nam motocyklistów oraz tych nowo poznanych. 
   Zwykle unikam pisania o części integracyjnej, lecz tym razem ważną częścią była trudna dyskusja o oczekiwaniach w stosunku do rajdów. Myślę, że warto się nad tym zastanowić i kontynuować te rozważania. 

Sobota

   Nie jest to runda MPPZ więc nie trzeba budzić się o 7 rano na śniadanie i odprawę. Ta odbyła się krótko przed 10 i poprzedzała pierwszą konkurencję sprawnościową. 
   Inaczej niż zazwyczaj, numery startowe dostaliśmy po odprawie.
   Wspomnianą wcześniej konkurencją był przejazd wzdłuż drutu, trzymając metalową obręcz podłączoną do prądu,  która to stykając się z drutem powodowała włączenie klaksonu. Każdy kolejny sygnał skutkował jedym punktem karnym. Jadąc Szkaradą, której manetka gazu się nie cofa, przejechałem próbę na półsprzęgle z ustawionym wcześniej gazem, trzymając obręcz prawą ręką. Metą tej próby było zatrzymanie się tylną osią w osi miernika. Każdy centymetr to dodatkowy punkt karny. Niby prosta sprawa czyli jazda na wprost a jednak co chwilę odzywał się klakson.
   Wykonaliśmy to jako jedni z ostatnich, oglądając poprzedzające nas 40 występów innych zawodników, którzy prezentowali różne style jazdy i umiejętności.
   Po tym ruszyliśmy na trasę która miała około 100 km. 
   Dzień wcześniej trochę wspominaliśmy, że nie lubimy prostych rajdów i z tej okazji Przemo z ClassiC`a dołączył do itinerera kartkę ze zdjęciami różnych lokalizacji, które trzeba było uszeregować w kolejności w jakiej wstępowały na trasie. Dodatkowo trzeba było liczyć ograniczenia prędkości do "30" oraz znaki ostrzegające o dzikiej zwierzynie. 
   Pierwsze kilkanaście kilometrów wiodło super asfaltem w środku lasu i przez zapomniane przez czas wsie. Gdzieś po drodze natknęliśmy się na drugą próbę sprawnościową. Polegała ona na przejechaniu przednim kołem jak największej ilości gumowych kurczaków. Ogrom uśmiechu wywoływał u mnie dźwięk albo raczej kwik gumowej maskotki, gdy kolejny motocyklista je rozjeżdżał. 
   Patrząc na ten swego rodzaju slalom uświadomiłem sobie po raz kolejny, jak różna w zależności od kraju była koncepcja budowy motocykla. Najlepiej widać to było, gdy Arek jechał swoją WLką. Świetny duży motocykl, który jednak nie skręca za bardzo. Z drugiej strony konstrukcje niemieckie, które manewrowały dużo lepiej. Domyślam się, że wynika to z rodzaju dróg i zabudowy na obu kontynentach. W Ameryce północnej jeździ się na długie dystanse drogami właściwie prostymi a u nas jak wiadomo ciągła zabawa w zakrętach.
   Uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy w upał. Celem było muzeum w Gnieźnie. Na trasie trochę pobłądziłem nie zauważając jednego znaku, ale i tak udało nam się wyprzedzić wielu motocyklistów i dotrzeć do Gniezna dość sprawnie. Mogło być jeszcze lepiej, gdyż na jednych ze świateł w mieście Szkarada puściła wodę. Zagotowała się. Jazda na 3/4 gazu kilka godzin w upale nie służy dobrze temu małemu motocyklowi. Odczekałem chwilę na poboczu z Piotrem który przyjechał swoim BSA A7 aż z Wrocławia i ruszyliśmy do muzeum. 
   Tam mieliśmy okazję zobaczyć ekspozycję oraz odpowiedzieć na kilka pytań. Po wszystkim uzupełniłem wodę w chłodnicy. W wyniku zagotowania ubyło jej prawie 450ml, co na tak małą chłodnicę jest prawie 1/3 objętości.
   Następnie ruszyliśmy na rynek w Gnieźnie. Odwiedziliśmy dom Powstania Wielkopolskiego znajdujący się w starym ratuszu oraz zrobiliśmy sobie zdjęcia z Królami i Królasami. Zdjęcia były elementem sprawdzanym na mecie rajdu. 
   Zjedliśmy lody i udaliśmy się w dalszą drogę, której finał znajdował się w bazie rajdu. 
   Po drodze odwiedziliśmy dwa PKP, przy których wystarczyło tylko zdobyć informację służącą do odpowiedzi na pytanie zawarte w karcie drogowej. Tak to jadąc przez Wielkopolskę i Kujawsko-Pomorskie około godziny 16 dojechaliśmy do bazy rajdu, gdzie czekała nas ostatnia konkurencja.
   Teraz głęboki wdech, bo będzie skomplikowanie. Jadąc z lewej strony trzeba było z postumentu wziąć mały woreczek i rzucając nim trafić w duży worek. Były ich cztery. Następnie objechać małe krzesełko i z rynny, w której były ułożone kolorowe kulki wziąć ich jak najwięcej i wrzucić do torby, którą miało się na szyi. Znów jechałem na półsprzęgle, ale i tak wrzucanie kulek mi nie poszło za bardzo.
   Po wszystkim, w towarzystwie Wiktora, musiałem niestety udać się w drogę powrotną. Upał i droga pod wiatr bardzo doskwierała Velocette,  na każdym skrzyżowaniu przygasała.
   Wyjazd i tak zaliczam do bardzo udanych. 

Wnioski i przemyślenia

   Nie zostałem na balu komandorskim, więc nie znam opinii uczestników na temat rajdu - mam nadzieję, że podzielą się nimi w komentarzach.
   Zacznijmy od przygody Wiktora- oglądanie osoby, która pierwszy raz jedzie zabytkowym motocyklem jest świetne! Począwszy od patrzenia jak próbuje odpalić kickstarterem jednocześnie nie wiedząc za bardzo jak posłużyć się przelewem, na słuchaniu opisu wrażeń z jazdy konczywszy. Sam za bardzo nie doświadczam tego jak bardzo technika, od lat '80, wpłynęła na jakość prowadzenia motocykli. Obserwowanie kogoś kto się z tym zderzył było bardzo ciekawym i w pewnym stopniu pouczającym doświadczeniem. Po raz kolejny uświadomiło mi, jak bardzo trzeba maszyny szanować oraz ile trzeba myśleć o tym, aby poprawnie je użytkować we współczesnym ruchu, żeby nie narazić ich na uszkodzenie. Dodatkowo zastanawia mnie jak by to było jeździć na co dzień współczesnym pojazdem, w którym jest ogrom mocy i momentu obrotowego.
   Istotniejszy jednak jest rajd. Jaki powinien być? Dlaczego "Śladami Piastów" nie jest rundą MPPZ? Co się stało, że jest mniej motocykli niż kilka lat temu? Te pytania padały wiele razy. Nie jestem w stanie udzielić dokładnych i jednoznacznych odpowiedzi. Powiem wam jaki rajd był z punktu widzenia reportażysty, którym teraz się czuję. Jak zwykle świetnie zorganizowany. Zakwaterowanie i jedzenie na bardzo dobrym poziomie. Całą dobę pilnowany park maszyn - super. Chociaż zamiast angażować członków klubu można by wynająć firmę ochroniarską do tego zadania. Rejestracja i próby zorganizowane świetnie i płynnie. Grill i piwo z kija dostępne całą dobę też jest super pomysłem. 
   Klub jest duży i widać było ogrom członków zaangażowanych w rajd. Mimo to w czasie rund MPPZ jest dużo więcej konkurencji na trasie oraz innego rodzaju przerywników. Mimo, że mało, który klub organizujący rundy ma aż tyle osób dostępne do pomocy.
   Trasa miała 100 km. Było to więcej niż w poprzednich edycjach. Jak zwykle świetnie przygotowana z bezbłędnym itinererem. Jak dla mnie za krótka.
    Organizacyjnie nie mam się do czego przyczepić. Mimo to motocykli było około 50. W tym tylko kilka z Gniezna i okolic. Dziwi mnie to gdyż bardzo często widzę w mieście i okolicy jakieś WSKi czy inne „niemce” z lat 70tych czy 80tych.
   Chciałbym aby ten post podsycił dyskusję jaki powinien być rajd. Czego od niego oczekujecie? Co byście chcieli aby się pojawiało? Co jest rzeczą zbędną lub wręcz denerwującą? Do dzielenia się opinią zapraszam na moim profilu na Facebooku pod postem z linkiem do tego artykułu.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz