Cześć!
Cieszy mnie
konstruktywna krytyka, którą otrzymałem od was w związku z poprzednimi postami.
Postaram się spełnić wasze oczekiwania odnośnie jakości postów, które tutaj
umieszczam.
Ten sezon
nie był najlepszym jeśli chodzi o frekwencję na rundach MPPZ. Jednakże ostatni
rajd w sezonie jest punktem obowiązkowym. Zazwyczaj był to rajd Łódzki, lecz po
pewnych perypetiach roku poprzedniego – zmiany w regulaminie niezgodne z
regulaminem PZM - jego miejsce zajął rajd organizowany przez rybnicką grupę-
Ostatni Mohikanie.
Grupa ta
organizowała już dwa rajdy w poprzednich latach. Oba były opisywane na tym
blogu ( http://klasykiwpodrozy.blogspot.com/2017/07/ii-rajd-row-oczami-oskara.html
Wiedzeni
doświadczeniem lat poprzednich byliśmy prawie pewni, że w tym roku też będziemy
zadowoleni.
Tym razem
nocleg zorganizował ojciec dużo wcześniej, więc przynajmniej jedną rzeczą się
nie martwiliśmy. Pierwotnie miało jechać więcej osób, ale ich liczba się ciągle
zmieniała. Ostatecznie motocyklami wyruszyliśmy z ojcem, Irkiem i Krzyśkiem.
Czwartek
Była około 8. Poranek był zimny i szary. Do ostatniej chwili mieliśmy wątpliwości czy jest męczyć się na kołach czy może wrzucić motocykle na busa.
Ruszyliśmy
do Pobiedzisk.
W ciągu tych
45 km zrozumiałem, że jestem nieodpowiednio ubrany. Chłód był wielce
przenikliwy i na miejscu musiałem zaopatrzyć się w kalesony. To samo zrobił
ojciec.
Dodatkowo
uświadomiłem chłopaków, że jak zwykle jadę zepsutym motocyklem. Wtedy oznaczało
to brak ładowania (światła, klakson).
Zebraliśmy
się w sobie i ruszyliśmy w stronę Rybnika. Trasę planowaliśmy prowadzić
drogami, które na mapach mają numery trzy cyfrowe lub nie mają ich w ogóle.
Za Jarocinem
podjęliśmy jednak decyzję, że jedziemy "11". Motocykle jechały dobrym
tempem a ruch wcale nie był tak duży, jak się obawialiśmy.
Aż do
Ostrowa Wielkopolskiego szło bardzo dobrze. Tam jednak na obwodnicy Awo złapało
panę (kapcia, laczka, gumę czy jak to inaczej się nazywa w waszej okolicy) w tylnym
kole. Na szczęście bez większych trudności udało mi się opanować motocykl i
zatrzymaliśmy się na poboczu, aby mienić dętkę. W oponie znajdował się mały
gwóźdź. Koło napompowaliśmy elektrycznym kompresorkiem, który zabrał Krzysiek.
Po niecałej godzinie motocykl był zdatny do dalszej jazdy i ruszyliśmy do
najbliższej stacji, aby podnieść ciśnienie w kole.
Dalej
jechaliśmy spokojnym tempem zatrzymując się co jakiś czas na tankowanie maszyn
i siebie ciepłymi płynami z racji niskiej temperatury.
Około 30 km
przed Strzelcami Opolskimi złapał nas pierwszy tego dnia deszcz. Przeczekaliśmy
go pod wiatą przystankową i ruszyliśmy w dalszą drogę. Tylko po to, aby po
kilku kilometrów zatrzymać się znowu. Tak miała niestety wyglądać droga prawie
do samego Rybnika. Trochę mnie to martwiło, gdyż nie miałem świateł. Założyłem
więc latarkę czołową na przednią lampę i w awaryjnej sytuacji mogłem
przynajmniej być bardziej widoczny na drodze. To ostatnie 100 km zajęło około 3
godzin. Z tego powody do bazy rajdu dotarliśmy dopiero około 1830.
Zmęczeni,
ale szczęśliwi!
W czasie
tego ostatniego odcinka drogi zastanawiałem się czy domek, w którym mieliśmy
nocować, będzie ogrzany. Był! 24 stopnie wydawały mi się wtedy upałem.
Ci którzy
mieli, przebrali się w suche ubrania i oddaliśmy się integracji.
Piątek
Poranki dzielą się ciężkie lub najcięższe. Dla Krzyśka i Irka ten był najcięższy. Wiąże się to z tym, że nie byli w stanie wyruszyć na trasę rajdu. Ojcu i mi za to się udało! Razem z ekipą ClassiC Gniezno, która przyjechała lawetami ruszyliśmy na kilku etapową trasę rajdu.
Itinerer
wydawał się przejrzysty więc ochoczo pognaliśmy grupą 7 motocykli w kierunku
pierwszej konkurencji. Był nią przejazd, w czasie którego trzeba było na słupki
drogowe nałożyć paski klinowe i przejechać po wyznaczonej trasie bez
przekroczenia krawędzi zaznaczonej taśmą. Zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, że
czas był mierzony bramkami z fotokomórką. Nie było więc mowy o niedomówieniach
w kwestii czasu przejazdu.
Szybko
wykonaliśmy zadania i spokojnym tempem około 50km/h ruszyliśmy w kierunku
kolejnego punktu. Okazało się, że trafiliśmy nad zalew w lesie. Mieliśmy tam
wyłowić przy pomocy wędki tłoki z wiadra. Wtedy też zauważyłem, że prawie całą
drogę jedziemy wśród lasów w których jest ogrom grzybiarzy. Pobawiliśmy się w
łowienie i ruszyliśmy dalej.
Na tym
odcinku mijaliśmy górnicze szkody. Było niesamowitym oglądać budynki pochylone
pod niewiarygodnym kątem i będące nadal zamieszkane. Wtedy też znacznie
pogorszył się asfalt i Awo zaczął zachowywać się w dziwny sposób. Przód zrobił
się zupełnie sztywny. Na każdej nierówności przednie koło odrywało się od
nawierzchni. Dotarliśmy do leśnego sanktuarium, gdzie czekał nas poczęstunek i
test z wiedzy o ruchu drogowym. O dziwo mój test nie wymagał wiedzy a
logicznego myślenia. Bardzo mnie to ucieszyło i dzięki temu nie zgarnąłem,
żadnego punktu karnego. W tym miejscu pierwszy raz w czasie rajdu byliśmy
świadkami naprawy motocykla. Zepsuł się mały Simson i komisyjnie nie udało się
go naprawić.
Następnym
przystankiem była stacja diagnostyczna, gdzie odbywał się slalom z przejazdem
po desce i przewożeniem tłoka z jednej beczki na drugą. Tutaj też czas mierzyły
bramki. Niestety nie mam zdjęć z tego fragmentu, gdyż zajęty byłem pompowaniem
przedniego koła w Awo i próbie ruszenia amortyzatorów. Oczywiście
bezskutecznej.
Wszyscy
szybko objechaliśmy konkurencję, wciągnęliśmy po sznytce ze smalcem i ogórkiem
i ruszyliśmy.
Kojarząc
okolicę sprzed 3 lat dobrze zgadłem, że jedziemy do zabytkowej kopalni Ignacy.
Kolny slalomik na czas. Był na tyle długi, że kierowcy,
którzy przejechali go poprawnie albo bardzo powoli sprawili, że taryfa stała
się bardziej dotkliwa niż zwykle. Szybko wykonaliśmy konkurencje i udaliśmy się
w stronę bazy rajdu. Był plan aby jechać najkrótszą drogą, ale pojechaliśmy na
itinerer podziwiając uroki górnego śląska.
Na miejscu
od razu zabraliśmy się do rozbierania przodu motocykla. Okazało się, że w lewej
ladze zawiesił się zaworek przez co się nie ruszała. Brudząc się olejem i
wysłuchując całego grona widzów udało się naprawić przód. Pewnie dziwi was, że
najpierw zabraliśmy się za przód zamiast rozwiązać problem z prądem. Komfort
jazdy okazuje się jednak ważniejszy niż światła.
Po robocie
znów oddaliśmy się integracji w domkach i przy ognisku. Jednym z elementów
integracji była naprawa sprzęgła w SHLce Piotrka z Magnetu.
Sobota
Kolejny poranek był zdecydowanie bardziej łaskawy, tego dnia wszyscy wyruszyliśmy na trasę rajdu.
Pierwszym
przystankiem był Rybnicki rynek, na którym odbyła się próba sprawnościowa oraz
konkurs elegancji. Niestety problemu ze sprzętem spowodowały, że dość liczna
publika nie usłyszała co zawodnicy mieli do powiedzenia na temat swoich
pojazdów.
Na rynku
pojawił się też Pawlasty, którego możecie znać z bloga
"Motocyklowanie" lub stąd. Przyjechał tym razem nie SHL lecz
współczesnym motocyklem. Zjedliśmy lody i ruszyliśmy dalej.
W kolejnym
etapie trasy niestety się trochę pogubiliśmy i nie mogliśmy znaleźć jednej
z ulic, w którą trzeba było wjechać. Jechaliśmy ekipą 7 motocykli i jakoś
tak na raty w odpowiednią ulicę wjeżdżaliśmy. Dawno się tak bardzo nie
pogubiłem na rajdzie, aż mi było głupio prowadząc, nie wiedzieć gdzie jadę.
Następny
przystanek był obiadowo/testowo/rozrywkowy. Testy z historii motoryzacji
były zaskakująco łatwe. Rozrywkowym elementem tego postoju była przejażdżka
kolejką wąskotorową. Zabrała nas ona do rewitalizowanej stacji, gdzie
jeździliśmy na czas drezyną. Genialny wyścig, który wzbudził ogrom emocji. Oczywiście
pozytywnych!
Gdy
wróciliśmy na parking czekała już na nas tylko droga powrotna do ośrodka.
Przedłużyłem ją trochę jadąc na stację benzynową.
Po powrocie
zacząłem naprawiać ładowanie w motocyklu. Przepaliła się żarówka i nie było
wzbudzenia w układzie elektrycznym. Znalazłem jeden luźny kabelek, który się
przepalił. Niestety dodatkowo strasznie zaśniedziały blaszki trzymające żarówkę
w oprawce. Mimo walki nie udało mi się tego zrobić dobrze. Musiałbym wyjąć
stacyjkę czego się bałem ze względu na jej bardzo zły stan. Na szczęście bez
świateł da się jechać.
Wieczorem
tradycyjnie odbyło się wręczenie nagród. Nie wiem czy miejsca w klasyfikacji
rocznej były już pewne, gdyż nie śledziłem punktacji. Wiem za to, że wszyscy
bawili się świetnie, mimo chłodnej nocy - zabawa później odbywała się na
świeżym powietrzu przy ognisku.
Niedziela
Mieliśmy
ambitny plan wyruszyć o 8 rano w drogę powrotną. Po bojach i śniadaniu udało
się wyruszyć krótko po 9. Droga powrotna miała wieść "11".
Muszę przyznać,
że szło nam bardzo dobrze. Jedynym problemem, z którym musiałem się zmagać było
okresowe uzupełnianie powietrza w kole przednim, które zaczęło je tracić.
Poza
przystankami na stacjach benzynowych postanowiliśmy odwiedzić poprzedniego i
zarazem pierwszego właściciela mojego AWO. Było to bardzo miłe spotkanie, na
którym poznaliśmy kilka historii z przeszłości motocykla.
Wyjeżdżając
z Ostrowa już miałem trochę dosyć podróży motocyklem. Po pierwsze z racji
ilości przejechanych godzin w siodle a po drugie (na własne życzenie), bo byłem
zbyt grubo ubrany a nie chciało mi się zdjąć jednej warstwy.
Dalej już
bez przygód dojechaliśmy do Pobiedzisk a ostatnie 45 km spokojnym tempem do
domu.
Podsumowanie
W mojej, jak zawsze, subiektywnej ocenie rajd był
super! Między innymi dzięki pilnowaniu czasów wyjazdu ze startu wszystko na
punktach odbywało się bez zbędnych przestojów. Taka precyzyjna organizacja
pomaga też zniwelować braki w ilości osób do obsługi i zdecydowanie zmniejsza
napięcie wśród uczestników. Nie wiem, czy to wynik zbierania doświadczenia z
całego roku, organizatorzy ostatniego rajdu mają komfort uczenia się na
ewentualnych błędach innych. Mam nadzieję, że będzie to tendencja, która się
utrzyma, według mnie sprawność przebiegu jest bardzo ważnym elementem.
ROW
bardzo dobrze zajął miejsce ostatniej rundy MPPZ, które wcześniej należało do
Rajdu Ziemii Obiecanej. Mimo, że RZO darzę dużą sympatią i trochę żałowałem, że
nie jedziemy właśnie tam.
Z resztą sami
się wypowiedzcie o waszych wrażeniach w komentarzach na Facebooku.
Dziękuję
wszystkim przybyłym za udział oraz chłopakom z ClassiC Gniezno za wspólne
rajdowanie. Do zobaczenia niedługo!